Prolog mój znajomy na privie skomentował
tak:"O w pickę mamuta, długie to :D " . Mam nadzieję, że was to
nie zraziło, skoro jest więcej komentarzy niż bywało pod postami na moich
poprzednich blogach i to o wiele dłuższymi *.* Ale do rzeczy, chodzi tu o
rozdział a nie o moje wrażenia :D
Moim najwcześniejszym
wspomnieniem jest pijana matka. Zaraz po moim urodzeniu ojciec – Zeus opuścił
nas. Normalka – nie dość, że Hera pewnie mu jazgotała nad uchem to jeszcze po
co tracić czas na odpowiedzialne wychowanie półboskiej córki? Moja rodzicielka
załamała się. Ona chyba serio kochała króla burz i piorunów. Ale i tak właśnie
pojawił się w naszej rodzinie – znikąd i nagle jak piorun. Po czym równie
szybko zniknął. Matka załamała się. Mimo, że była gwiazdą filmową i miała setki
fanów, to po pracy wracała i siadała do kieliszka. Nie miała dla mnie
kompletnie czasu. Kolejne nianie sprawiały, że słowo "mama" stało się
pustym wyrazem, bez jakichkolwiek uczuć.
Pamiętam sytuację, gdy
stłukłam jej butelkę z winem. Czerwony alkohol rozlał się po białym dywanie,
moja opiekunka rzuciła się sprzątać, a ja poczułam na twarzy ból, gdy uderzyła
mnie otwartą dłonią. Potem nagle zaszlochała i objęła mnie, rozmazując na mojej
bluzce swój tusz do rzęs i przepraszając mnie chaotycznie. A ja stałam
przestraszona i nie wiedziałam, czym zawiniłam "mamie". Czasem
zabierała mnie na plan filmowy, gdzie obcy ludzie traktowali mnie z większą
empatią niż ona. A może tylko odgrywali swoją rolę?
Beryl Grace może i była świetną
aktorką, uwielbianą przez fanów, muzą wielu reżyserów. Może i każdą rolę, którą
przyjmowała odgrywała rewelacyjnie, z wdziękiem i gracją i prawdziwym talentem.
Jednak rolę matki schrzaniła zupełnie. W filmie o jej życiu każdy krytyk
powiedziałby, że główna postać jest osobą kompletnie przegraną.
Do czasu aż powrócił. Ale już
nie jako Zeus a jako Jupiter. To pierwszy raz wtedy ujrzałam jego oczy. Szare
niczym chmura burzowa. Matka kazała mi mówić do niego „tato”, chociaż nie
wiedzieć czemu nie wydawało mi się to właściwe. Jednak byłam posłuszna i przez
kilka miesięcy wszystko nagle się zmieniło. Beryl promieniała, jak Skłodowska
pod koniec badań nad radioaktywnością. Wreszcie zaczęła się zachowywać jak
normalna matka – szliśmy we trójkę na lody, do zoo, obserwowaliśmy burzę przez
chłostane deszczem okno, siedząc w suchym mieszkaniu, pod ciepłymi kocami
ogrzewani ciepłem ognia w kominku.
Raz podsłuchałam ich rozmowę.
– Przecież
wiesz, że cię kocham…
– Kochasz?
Nigdy mnie nie zabrałeś na Olimp, nigdy nie pokazałeś swego świata, swego domu.
Nie uczyniłeś mnie wielką!
– Beryl,
przecież wiesz…
– Wiem,
że co? Że masz żonę? To się z nią rozwiedź! Pokaż mi, że kochasz mnie i tylko
mnie!
– Beryl…
– No
właśnie… Mówisz mi piękne słówka, ale nic więcej. Mam córkę, która jest dla
mnie brzemieniem, ale to twoje dziecko! Może powinnam się jej pozbyć… Stoi mi
tylko na przeszkodzie… Co więcej dziennikarze pytają kim jest jej ojciec?! Co
mam im powiedzieć?!? Lepiej byłoby abym cię nigdy nie spotkała…
– Mam
odejść? – spokojne pytanie zadane tonem jakby tylko na to liczył.
– Nie!
– nagły szloch przerwał potok wyrzutów.
– Beryl,
przecież wiesz…
– Nie
zostawiaj mnie – cichy szept i pociągnięcie nosem – jestem taka samotna. Nikt
mnie nie kocha, nawet Thalia…
– Syn
cię pokocha
– Syn?
Jaki syn? Gdzie idziesz?
– Muszę
odejść. Przepraszam.
Potem już były tylko krzyki,
szlochy i sielanka się rozpadła. Nazajutrz, gdy wstałam rano do szkoły
widziałam ją, w salonie. Leżała koło kanapy, butelki były poprzewracane
wszędzie. Wino, whisky, gin. Wychodząc z domu i wsiadając do limuzyny zawożącej
mnie co rano do prywatnej szkoły nie wiedziałam co znów zmieniło tą sytuację.
Miałam cholerne siedem lat! A matkę tylko przez kilka tygodni…
Później wcale nie ograniczała
picia, mimo coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Tak. Jupiter, tak jak Zeus
zrobił jej bachora. I znów się zmył, zaraz po tym, jak pochędożył. On się nigdy
nie zmieni. Tłumy dziennikarzy stały pod domem, chcąc się dowiedzieć czegoś o
ojcu dziecka. A ona siedziała, puszczając smętne piosenki, piła i płakała.
Nauczyłam się nie wchodzić jej w drogę. Nie interesowała się mną wcale. Raz
wróciła z wywiadówki krzycząc, że wstyd jej przynoszę. Krzyczała, wrzeszczała i
machała rękami, a ja przestraszona pobiegłam do swojego pokoju i zamknęłam
drzwi. Pobiegła, a raczej zatoczyła się za mną. Skuliłam się w kącie a ona
stanęła nade mną i złapała pierwszą rzecz jaka była pod ręką – misia, którego
dostałam od „taty” – Jupitera. Zaczęła okładać mnie tym misiem, a dzwoneczek
jaki miał na szyi rozciął mi brew. Potem zaczęła płakać i upadła na kolana.
Szlochając objęła mnie, a ja wyrwałam się i zabarykadowałam się w łazience.
Znów w ataku wściekłości chciała się tam dostać, lecz jedynie wbiła sobie
kawałki szkła w rękę, gdy rozbiła szybę w drzwiach. Karetka, pogotowie. Ja
miałam dwa szwy, ona pięć. Dodatkowo zatrzymali ją, bo ciąża była zagrożona.
Przez kilka tygodni nie mogła pić, palić ani wstawać z łóżka. Płakała.
Narzekała. Jak przychodziłam
do szpitala obrzucała mnie obelgami, obwiniała o to, po czym przepraszała. I
znów to samo. I znów. I znów.
Wszystko zmieniło się, gdy
urodził się dzieciak. Nie chciałam go. Nigdy nie czułam z nikim więzi – żadna
niania nie została na tyle długo, abym mogła ją polubić, a Beryl sama zabijała te
szczątki uczuć, jakie mogłam do niej czuć. Darł się nocami w kołysce a ja
próbowałam tego nie słyszeć. Zaciskałam mocno poduszkę na głowie, licząc, że
odetnie mnie od tego małego potworka. Matka oczywiście nie reagowała. To
niania, zatrudniona całodobowo wstawała przewinąć i nakarmić Jasona, bo tak dostał
na imię. Tylko przy momencie nazywania go Beryl się nim zainteresowała. Jason,
bo Jazon to jeden z herosów. Z kolei Thalia to była muza. Czy ja wyglądam jak
muza? Siedząca na Parnasie i wśród zwojów? Grająca na lirze i towarzysząca
Apollowi i Dionizosowi? Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta mitologiczna
otoczka jest prawdziwa…
Wtedy też płakał. Niania
poszła na chwilę do sklepu gdy spał, a on się obudził i rozwrzeszczał.
– Mamo,
Jason płacze – nie wiedziałam co mam robić, ale nie było nikogo kto by się nim
zajął. Mogłam iść tylko do Beryl.
Cisza. Nie reagowała, siedząc
tylko i gapiąc się w okno, mimo zasłoniętych żaluzji, a wokół stały butelki,
mimo, że dopiero minęło południe.
– Mamo,
Jason płacze – powtórzyłam głośniej.
Znów nic.
Podeszłam bliżej i
potrząsnęłam ją za ramie…
– Mamo?
Złapała butelkę i rzuciła nią
o ścianę. Czerwony płyn rozprysnął się niczym plama krwi po jasnej tapecie.
Wycofałam się.
Podeszłam do łóżeczka Jasona.
Płakał przejmująco. Przez sen ściągnął z siebie kocyk, który zrolował się wokół
jego nóżek. Nie mogąc poruszać nóżkami, przy uchylonym oknie nie mógł sobie
poradzić i było mu zimno. Zsiniał na twarzyczce, a jednocześnie zrobił się
czerwony od płaczu, który był coraz cichszy i schrypnięty. Zrobiło mi się go
żal. On tak jak ja nie miał nikogo. Wzięłam kocyk i otuliłam go, po czym
podniosłam i wzięłam na ręce. Przytuliłam do siebie, a on się uspokoił.
Spojrzał na mnie swoimi dużymi oczkami, nadal spuchniętymi od płaczu i pełnymi
łez. Przestał płakać a na jego buzi pojawił się spokój.
– Cichutko
już, maluchu – odezwałam się kojąco – już nie jesteś sam. Masz mnie. Będę się
tobą opiekować.
Na bezzębnej buzi pojawił się
uśmiech, jakby rozumiał, co do niego mówię.
~Thalia
~Rejwen