poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 4

Jesteście kochani :* Dziękuje wam za wszystkie komentarze jakie dostałam :* Dzisiaj troszkę krócej i bez akcji, ale od przyszłego rozdziału znów zrobi się ciekawie :D


-Co ty, wróżbita Maciej? - odezwałam się niechętnie do Martina - Powiedziałeś, że możemy zostać zaatakowani i nagle hop siup jakiś kundel nas atakuje.. Coś mi tu śmierdzi...
Siedzieliśmy w małej kawiarence niedaleko mojego domu. Martin uparł się, że musi ze mną porozmawiać a ja, jak tylko upewniłam się, że Jasonowi nic się nie stało, zgodziłam się. Teraz młody zajadał lody z malinami, a ja siedziałam przy stoliku z Martinem, słuchając, co ma mi do powiedzenia.
-To był piekielny ogar - westchnął - dobrze, że zdążyłem tu dotrzeć na czas... 
-Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać?
Spojrzał na mnie zamyślony...
-Ile wiesz? 
Nie wiedziałam o co mu chodzi. 
-O czym niby mam wiedzieć?
-Kim jest wasz ojciec na przykład - odezwał się, patrząc na mnie badawczo.
-Na pewno nie takim starym pedofilem jak ty - odgryzłam się. W końcu to ja chciałam się czegoś od niego dowiedzieć, a teraz on mi zadaje głupie pytania... 
Na twarzy Martina pojawiło się zaskoczenie, tak widoczne, że to aż było śmieszne.
-Pe... Pedofilem? - aż się odsunął -Nie jestem pedofilem! Na świętą Herę i jej krowy, nawet o tym nie pomyślałem! 
Wydawał się autentycznie oburzony i przerażony tym zarzutem. Zlitowałam się nad nim.
-Mój ojciec jest wysoki, dobrze zbudowany i ma oczy koloru burzowych chmur. Jest poważny, ale dość miły. Jednak zostawił moją mamę, więc jest zarozumiałym dupkiem... 
-A dlaczego narysowałaś pioruny wokół jego postaci na swoim rysunku? 
-Bo mi się kojarzył z burzą? 
Jęknął i schował twarz w dłoniach. Potem westchnął głęboko i spojrzał na mnie.
-Thalio, to co teraz powiem będzie dla ciebie bardzo ważne. Waszym ojcem jest bóg niebios, piorunów i burzy. 
Tak. Ten koleś lepiej wiedział kim jest mój ojciec niż ja... Wstałam, myśląc, że to wariat, jednak chwycił mnie za rękę.
-Posłuchaj mnie do końca, później możesz odejść - spojrzał na mnie błagalnie - Zrozum, chcę ci pomóc! 
Zostałam.

-Bogowie Greccy naprawdę istnieją i nie, nie zwariowałem. Ten potwór, który cię zaatakował to był piekielny ogar - żyją w Hadesie, ale nie są zbyt posłuszne panu tych ziem... Ale bogowie mogą ich przymusić do spełnienia ich poleceń. Kojarzysz mit o Heraklesie? 
-Nieślubny syn Zeusa, nękany przez Herę. Wykonał 12 prac, których nikt normalny nie pamięta...
-Ej, ja pamiętam! 
-Mówiłam "normalny". - uśmiechnęłam się słodko - A więc co z nim?
Wyłapał obelgę i spojrzał na mnie zaciskając zęby, jednak ciągnął dalej.
-Był prześladowany przez Herę, bo był nieślubnym dzieckiem Zeusa. A ty jesteś córką Gromowładnego. Nie wiem czemu, ale twój brat nie jest synem Zeusa, tylko jego wersji rzymskiej - Jupitera...
-Że co? - nie zrozumiałam.
Facet naprawdę musiał mieć nasrane we łbie, aby wymyślać takie kretyństwa... 
-Ech, jakby ci to wyjaśnić... Rzymianie i Grecy inaczej patrzyli na bogów. Mieli różny światopogląd, dlatego bogowie jednych i drugich, chociaż niby byli tymi samymi osobami, to mieli inne cechy. Wytworzyli w sobie takie jakby alter ego, drugą świadomość, a co za tym idzie i drugi byt. Tak więc ty jesteś córką Zeusa, a twój brat... Jason, tak? ...Jupitera. Co więcej, dzieci wielkich bogów - Zeusa, Posejdona i Hadesa są źle widziane przez innych - mają większe moce, ale ta moc może się obrócić przeciwko Olimpowi. Dlatego też ci bogowie złożyli przysięgę o nieposiadaniu potomstwa z ludzkimi kobietami. 
-Eeee, a ja?
Martin spojrzał na mnie znacząco.
-No to klops... -skrzywiłam się - Hera będzie chciała mnie zabić, bo jej mąż ją zdradził, bogowie będą chcieli mnie się pozbyć, bo mogę stanowić dla nich zagrożenie... Ktoś jeszcze? 
Sarkazm w moich słowach chyba mu umknął, bo przytaknął.
-Tak. Jesteś herosem - półbogiem, jak kto woli i wszystkie potwory, takie jak piekielne ogary, harpie, cyklopy czy inne będą próbowały cię zabić. 
No tak. Moje życie właśnie nabrało barw... 

Martin tłumaczył mi wszystko co powinnam wiedzieć. Opowiadał o bogach, o życiu herosów, o obozie w którym wszystkie dzieci półkrwi są bezpieczne, o tym, że herosi rzadko dożywają dwudziestki, o snach, które miewają, a które nie są zwykłymi majakami mózgu, tylko pokazują nam to, co się stanie w przyszłości, albo to, co dzieje się teraz, ale gdzieś indziej i co ma wpływ na nasze życie. To właśnie dzięki swoim snom wiedział, gdzie znaleźć mnie i Jasona. Dopiero teraz podziękowałam mu za uratowanie nam życia. Wtedy też zaczął opowiadać o sobie. 
Był synem Hefajstosa - boga ognia i rzemieślników. Sam skupiał się na kamerach, aparatach fotograficznych i elektronice, chociaż umiał wykuć miecz, czy zbroję. Dorabiał czasem jako dziennikarz i paparazzi, ale to raczej hobbystycznie. Nie miał dziewczyny, ani dzieci. Miał kiedyś młodszą siostrę, ale zginęła, zabita przez potwora. Przypominałam ją - według tego co mówił, dlatego postanowił nam pomóc. Wiedział, że jako dzieci pana niebios będziemy musieli stanąć przed większymi oczekiwaniami, ale i kłopotami niż inni herosi. 
Potem dał mi specjalny telefon - taki, którego potwory nie mogły namierzyć, a z którego mogłabym zadzwonić do niego, gdybym miała jakieś kłopoty. Tak w ogóle to wiecie, że potwory przyciągane są przez elektronikę? Telefony, laptopy tylko przyciągają je bliżej... Co one, łapią sygnał herosów jak wifi? A Martin pracował w elektronice - tak logicznie... No ale skoro umiał zagłuszyć to przyciąganie, to czemu nie? Dał mi też swój łańcuszek, zmieniający się w włócznię. Na moje pytanie, czym się  sam będzie bronił machnął ręką, twierdząc, że takich rzeczy ma na kopy - jego ojciec jest bogiem kowalstwa. Odprowadził mnie pod sam dom i  na odchodnym życzył powodzenia. 

-Mamo? To prawda, że moim ojcem jest Zeus?
Siedziałam na podłodze, otulona kocem i wpatrywałam się w kominek, a Beryl siedziała za mną i czesała mi włosy. Na moje pytanie zesztywniała a jej dłonie znieruchomiały.
-Skąd wie... - urwała - Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież Zeus to bóg, jak mógłby być czyimkolwiek ojcem? 
Odwróciłam się i spojrzałam jej w oczy. Wyglądała tak przekonująco - przecież była aktorką. Ale ten moment zawahania zdradził wszystko... To, co mówił Martin było prawdą.
Miałam przekichane. 
~Thalia

~Rejwen

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 3

Aż mi się miło zrobiło, jak daliście mi takie miłe komentarze :D Jesteście kochani :* A teraz aby nie przedłużać dam wam rozdział :D


Nie wiedziałam o czym bredził Martin. W sumie nie bardzo wtedy się tym przejęłam. Byłam na niego wściekła, że opisał mój głupi spacer z Jasonem w prasie, więc nie chciałam zbytnio mu ufać. Znów mógł zrobić ze mnie idiotkę a wtedy matka by mnie chyba zabiła. No a w każdym razie lekkiego życia bym nie miała. Tak więc po paru dniach zapomniałam o jego słowach i wróciłam do swojego życia.
Jason miał już ponad rok. A że Beryl znów zaczęła mieć swoje fazy to opieka nad nim spadała na mnie lub nianię. A właśnie, zapomniałam wam opowiedzieć o niani...
Wspominałam, że była dość nieprzyjemna w obyciu - nie lubiła ani mnie ani Jasona. Na początku ją olewałam i pozwalałam rządzić, podczas gdy ja robiłam swoje, jednak miarka się przebrała, gdy zobaczyłam, jak karmiła Jasona. W chwili gdy jak to małe dziecko bawił się i wypluł wszystko co miał w buzi, a ta nienormalna kobieta uderzyła go w twarz wparowałam do kuchni i wyrwałam jej miseczkę z jego kaszką. Odepchnęłam ją i zaczęłam uspokajać Jasona, który po uderzeniu rozpłakał się. Znienawidziłam wtedy tę kobietę... Jak mogła uderzyć roczne dziecko? Ona po prostu na mnie spojrzała, po czym wyszła bez słowa.
Od tego czasu miałyśmy wojnę. Skarżyła się matce, że jestem krnąbrna, nieposłuszna i niegrzeczna. Ja z kolei ciągle robiłam wszystko, aby jak najmniej czasu spędzała z Jasonem. W końcu zaczęłam jej robić na złość... Po kilku tygodniach dość żałosnych, ale skutecznych złośliwostek, typu wylewanie wody do łóżka, prucie ubrań, dolanie domestosa do kosmetyków zrezygnowała. Nie były to może jakieś szczególnie wymyślne metody, ale byłam wtedy dzieckiem. Dziś zrobiłabym to inaczej... Ale okazało się to skuteczne - nasza "kochana niania" odeszła, a Beryl stwierdziła, że we dwie sobie poradzimy i nie potrzebujemy nikogo do pomocy.
Nauczyłam się przewijać Jasona, kąpać go, karmić i wychodzić z nim na spacer. Wiedziałam lepiej od Beryl gdzie są jego rzeczy, o której je posiłki i w co go ubierać. To ja wstawałam w nocy gdy płakał, to ja karmiłam go i przewijałam, i to ja dbałam o niego bardziej niż rodzona matka. W sumie Beryl też się nim zajmowała. chociaż rzadko i niezbyt umiejętnie. Ale były też momenty lepsze i gorsze.

Uczyłam się właśnie, gdy ciszę przerwał krzyk. Płacz małego dziecka. Poderwałam się przerażona - to Beryl miała pilnować Jasona,  a skoro jak widać coś mu się stało takiego, że płakał, jakby go obdzierali ze skóry, to mamusia się chyba nie spisała... W korytarzu zderzyłam się z matką, która wybiegła z kuchni.
-Bogowie, tylko po herbatę poszłam - jęknęła
Do salonu wbiegłam pierwsza. Na podłodze przy biurku siedział Jason, trzymając w ręku zszywacz i płacząc przeraźliwie a po buzi ciekła mu krew. Jego górna warga miała w sobie zszywkę. Podbiegłam do niego i odebrałam mu zszywacz, a następnie przytuliłam. Potem kazałam Beryl go potrzymać a sama pobiegłam po apteczkę i pęsetę. Gdy udało nam się wspólnymi siłami wyciągnąć ten cholerny kawałek metalu i jakoś zdezynfekować ranę spojrzałyśmy na siebie.
- Trzeba będzie schować zszywacz, nożyczki i noże... - zaczęłam
- ...a także narzędzia do manicure, kosmetyki, chemię gospodarczą i kleje... - dopowiedziała
- Wszystko czym może się zatruć, zranić czy uszkodzić...
To był jeden z nielicznych momentów, gdy myślałyśmy podobnie. Wyprawa do Ikei zaowocowała wielkim przemeblowaniem domu - niebezpieczne rzeczy poszły na wyższe półki i do szczelnie zamkniętych pudełek, szafki zostały zabezpieczone, aby nie mógł się do nich dostać, a w dolnych partiach zostały tylko zabawki, czy rzeczy do których Jason nie mógł się dostać.
Inną sytuacją była jedna z wielu burz. Siedziałam na fotelu, skulona pod kocem, pijąc gorącą czekoladę i czytając książkę, a Beryl siedziała obok i trzymała Jasona na kolanach, nucąc coś cicho. W kominku(oczywiście również zabezpieczonym) trzaskał wesoło ogień, a na zewnątrz lało, jakby całe oceany zostały przepompowane nad nasz dom. Pioruny uderzały dookoła a dżwięki sprawiały, że co chwila Jason podskakiwał nerwowo i jego usta wyginały się w podkówkę, jakby miał się rozpłakać. Beryl przytuliła go.
-Nigdy nie bój się burzy, Jasonie - uśmiechnęła się do niego - To twój tata mówi ci, ze cię bardzo kocha. Was oboje...
Nie wiedziałam do końca co miała na myśli, jednak wspominałam ten czas przed narodzinami Jasona, gdy Jupiter był z nami i tworzyliśmy jedną, wielką rodzinę. Czy naprawdę nas kochał? Może i miała rację... Moze coś znaczyliśmy dla naszego ojca... 
Takich chwil, które można było wspominać z rozrzewnieniem po latach było naprawdę niewiele.

Pewnego dnia poszłam z Jasonem na spacer. I mógł być to nasz ostatni spacer w świecie żywych...
Najpierw poszliśmy nad jezioro, gdzie karmiłam z Jasonem kaczki. Trzymałam go, a on rzucał chleb do wody. Częściej trafiał na brzeg dookoła, ale nie przejmowałam się tym - jak pójdziemy, to kaczki wyjdą i zjedzą te okruchy, co nie wylądowały koło nich. Później wsadziłam go znów do wózka, chociaż jak to małe dziecko marudził, że woli sam iść. Ale udało mi się go jakoś przekonać i poszliśmy dalej. Plac zabaw, występy z okazji dni dziadków i wata cukrowa - naprawdę, dzień był piękny i wydawało się, że nic nie jest w stanie go zepsuć.
Wracaliśmy już do domu, ale główną drogą startował jakiś maraton, więc stwierdziłam, że pójdę na około, drogą mniej uczęszczaną i w tej części parku, która była dość osłonięta przed cudzym wzrokiem dzięki krzewom i drzewom. Nazbierałam trochę malin prosto z krzaczka i część nasypałam Jasonowi do kubeczka. Po chwili miał całą buzię czerwoną, tak samo jak palce. 

Śmiałam się właśnie do Jasona i śpiewałam mu piosenki dla dzieci, gdy z boku nagle poczułam pchnięcie i zarówno ja, jak i wózek potoczyliśmy się po trawie. Jason wypadł z wózka, lecz na szczęście kocyk, którym go przykryłam zamortyzował upadek. Ja natomiast uderzyłam w ławkę i poczułam jak po ręce spływa mi krew z rozerwanego starym, wystającym gwoździem ramienia. Spojrzałam w kierunku tego czegoś, co nas zaatakowało - Wyglądało jak pies, tylko wielkości konia. Czarna sierść i czerwone, krwiste oczy nie wróżyły mi za dobrze. A ostre kły, wyszczerzone w złowieszczym grymasie podkreślały mój niepewny los. "Jason!" - pomyślałam tylko i zaczęłam przejmować się jego losem, zamiast swoim. Muszę jakoś odciągnąć tego psa od mojego brata. A że Jason upadł bliżej tego stwora, to musiałam działać szybko. Podniosłam patyk, leżący obok mnie i rzuciłam nim w wilczura. Kijek odbił się od łba zwierzęcia, nie robiąc mu krzywdy, jednak skutecznie skupił jego uwagę na mnie. 
-No chodź tu, kundlu zapchlony - zawołałam, wycofując się tak, aby ten "pies" idąc w moim kierunku jak najbardziej oddalał się od Jasona - Zostaw nas w spokoju, albo tak ci skopię owłosiony zadek, że w życiu na nim nie usiądziesz! 
W sumie gadanie do kundla nie jest zbytnio inteligentne, jednak musiałam skupić na sobie jego uwagę. Rzuciłam kolejnym patykiem. Tym razem ogar złapał go w zęby a kijek pękł, jakby to nie było dla brytana żadnym problemem. Cofałam się, a gdy wilczur zaatakował szybko schowałam się za drzewem. Odwrócił się znów w moją stronę a ja wiedziałam, że drugi raz nie ucieknę. Cofnęłam się gdy popędził w moją stronę, jednak potknęłam się i wyłożyłam się jak długa na ziemi. Brytan był coraz bliżej i widziałam jego szczękę pełną przerażających kłów, jego czerwone ślepia, wpatrujące się we mnie wrogo, ostre pazury, rozrywające darń i agresję na pysku. Pogodziłam się ze śmiercią i liczyłam tylko na to, że jak potwór zabije mnie, to zostawi Jasona w spokoju i ktoś go znajdzie i zaniesie matce. 
W tym momencie znikąd pojawiła się jakaś postać w bluzie z kapturem, skrywającym twarz, zerwała z szyi łańcuszek i stanęła między mną a brytanem. W tym momencie łańcuszek zmienił się we włócznię a nieznajomy z okrzykiem na ustach wbił grot w samo serce potwora. Stwór zamiast upaść cały we krwi zamienił się w chmurę złotego pyłu a mężczyzna który mnie obronił obrócił się w moją stronę, zsuwając kaptur z głowy. 
-Mówiłem, że powinnaś uważać, Thalio - odezwał się z wyrzutem Martin.
~Thalia

~Rejwen



wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 2

No tak... znów miałam etap zawieszenia między rozdziałami XD Ale powracam do was i znów piszę :D 
Chcę podziękować za komentarze <3 Jesteście super :D 
Powinnam się powstrzymać  od dawania emotek co parę słów, co nie? :/ 
No ale zaczynamy :D 


W sumie przypisałam sobie za dużą dawkę świadomości... Miałam wtedy już osiem lat, ale nadal byłam dzieckiem. Nie do końca rozumiałam głębię problemu, ale fakt jest faktem... po początkowej niechęci pokochałam Jasona. Był moim małym braciszkiem, jedyną osobą jaką miałam. Ciężko było mnie, ośmiolatce zaopiekować się nim, ale się starałam. Raz omal nie doprowadziłam do tragedii, gdy wzięłam go na spacer w wózku. Wyszłam tylnymi drzwiami, aby uniknąć dziennikarzy. Nikt nie widział, że wychodzimy. Była już jesień - słońce jeszcze świeciło, ale temperatura spadała coraz niżej. Wiatr mroził ciało swoim zimnym powiewem, a ostatnie liście spadały na ziemię, już nie w kolorach czerwieni, czy złota, a zgniłego brązu. A ja wzięłam Jasona jak leżał w łóżeczku i tylko przykryłam go lekkim kocykiem. Chodziliśmy po parku a on z początku spał, lecz później zaczął płakać. Nie chciał jeść zimnego mleka, które mu dawałam, w pieluszce miał sucho, ale jego płacz był coraz głośniejszy. W końcu podszedł do nas jakiś mężczyzna i spytał, gdzie jest nasza mama. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że w domu, że sama wzięłam brata na spacer. Wtedy dopiero nieznajomy spojrzał na Jasona i zaczął krzyczeć...
- Bogowie, dziecko drogie!!! Coś ty narobiła - zdjął z siebie kurtkę i przykrył Jasona - On ma kilka miesięcy, a tyś go wzięła na spacer w samych śpioszkach i lekkim kocyku? Przecież jemu jest zimno! Może dostać zapalenia płuc! 
Nie wiedziałam o tym. Trudno oczekiwać fachowej wiedzy odnośnie wychowywania dziecka od ośmiolatki. Byłam przerażona i zaczęłam płakać. Tak, ja. Ani słowa! 
Nieznajomy spojrzał na mnie i kucnął.
-Już dobrze. Nic mu nie będzie. Jak masz na imię? 
-Thalia - wychlipałam
-Thalia? Córka Beryl Grace? - zabłysły mu oczy - Odprowadzę cię do matki, dobrze? Mieszkacie tu niedaleko, prawda? 
Kiwnęłam głową. Martin, bo tak miał na imię nieznajomy pocieszał mnie, że Jasonowi nic nie będzie. Odprowadził mnie pod drzwi, po czym powiedział naszej niani, która stanęła w drzwiach, przerażona naszym zniknięciem, aby ogrzała Jasona. Tak się stało, a nieznajomy opuścił nas. 

Na drugi dzień w prasie pojawił się długi artykuł o tym, jak córka znanej aktorki i celebrytki wyszła na spacer z młodszym dzieckiem, czym się nikt nie zainteresował. Matka wpadła w furię. O mojej eskapadzie nie wiedziała, bo była wcześniej zbyt pijana aby to wiedzieć, ale za to nadrobiła to na drugi dzień. Niania z miejsca została wyrzucona z pracy, po czym miała mnóstwo nieprzyjemności, a ja... 
Chwyciła mnie za ramię tak mocno, że siniaki miałam przez tydzień. Krzyczała i trzymała mnie jedną ręką, a drugą najpierw spoliczkowała, a później biła mnie na oślep. Oprócz wyzwisk i obelg w jej tyradzie znalazły się przekleństwa, skargi do bogów, a także szlochy i lamenty na wyrodną córkę. Po kilku minutach straciłam przytomność. 
Obudziłam się rano w łóżku, gdzie siedziała przy mnie i głaskała po głowie. 
-Widzę, że już wstałaś, kochanie - uśmiechnęła się, jakby wczorajsze zdarzenie nie miało miejsca - Choć, zrobiłam ci śniadanie. Potem może się pobawimy razem? Tak mało czasu ze sobą spędzamy... Nie musisz iść dziś do szkoły - jest taka brzydka pogoda, jeszcze się skarbie zaziębisz...
Kompletnie nie rozumiałam jej zachowania. Zresztą podejrzewam, że ona też nie. Jednego dnia piła i nie interesowała się niczym wokół, drugiego była kochającą matką a trzeciego biła i krzyczała. 
Gdy zniknęły mi siniaki zabrała mnie i Jasona do zoo. Uśmiechała się, wesoła i pokazywała, jak ubrać dziecko na spacer, co z sobą wziąć, jak go przewinąć czy nakarmić. Kupiła kilka bułek i po drodze karmiłyśmy kaczki. Zbyła dziennikarzy chcących wywiadu, ale dała się z nami sfotografować - pozowała wdzięczna i radosna, z promiennym uśmiechem na twarzy machając do nich. Jednym z paparazzich był Martin, który puścił do mnie oczko, między jednym zdjęciem a drugim. Ale gdy chciał mnie o coś zapytać, pod pretekstem wywiadu ze mną i mamą, Beryl zaśmiała się perliście i wymyślając wymówki na poczekaniu zgarnęła mnie ramieniem w stronę sklepu z zabawkami, skąd wyszłam obładowana masą rzeczy. Jason również dostał pełno zabawek. 

Dni mijały mi na próbach zrozumienia Beryl i jej "faz". Potrafiłam rozpoznać kiedy można do niej bezpiecznie podejść, a kiedy lepiej się nie zbliżać. Coraz więcej czasu spędzałam z Jasonem. Powoli zaczynał chodzić. Godzinami mogłam iść razem z nim, pomagając mu utrzymać równowagę i patrząc na uśmiech na dumnej twarzyczce z dwoma ząbkami. Nowa niania nie spuszczała z nas oka. Była surowa i nie przepadała za mną. Za Jasonem zresztą też. Ale potrafiłam ją oszukać i wykraść z bratem kilka chwil dla siebie. 
Mijały tygodnie. W szkole szło mi dobrze, lecz nie mogłam znaleźć przyjaciół. Dzieci uważały, że córka takiej aktorki jak moja matka jest jakąś elitą i bały się ze mną bawić. Ale póki miałam brata nie przeszkadzało mi to. Odkryłam w sobie pasję do rysowania - Ha, o tym pewnie nie wiedzieliście, co nie? Godzinami siedziałam z Jasonem, gdzie ja rysowałam a on gryzł kolejne ołówki i kredki. Z farb zrezygnowałam, gdy wycisnął sobie do ust tubkę z akrylami a ja musiałam mu płukać usta, aby nikt się nie zorientował. Nie połknął, na szczęście. Rysowałam laurki na każde święto, a ściany w pokoju miałam pełne księżniczek i kwiatów. 
Gdy Jason miał pierwsze urodziny Beryl zgodziła się udzielić wywiadu. Dziennikarzem, który do nas trafił był nie kto inny jak spotkany miesiące wcześniej Martin. Beryl chwaliła się dziećmi, mówiła jak nas kocha i jacy jesteśmy dla niej ważni. Chwaliła się moimi rysunkami a także ząbkami Jasona i tego, że powoli zaczyna mówić. Tak nawiasem jego pierwszym słowem była "Tala" a nie "mama". Matka pytania o ojca dzieci zbywała tylko słowami, że jest to jej wielka, życiowa miłość, której nie może ujawnić, bo on jest kimś bardzo ważnym. A ja nie wiedząc jeszcze co to znaczy takt palnęłam tylko "Narysowałam go!" i pochwaliłam się rysunkiem, na którym widać mężczyznę z brodą... w otoczeniu piorunów... Beryl zaśmiała się tylko i szybko schowała rysunek, zmieniając temat. Potem Martin umówił nas na sesję zdjęciową. Musiałam wbić się w sukienkę i uśmiechać, aż policzki mi zdrętwiały. A po skończonej rozmowie ja i mama odprowadzałyśmy go przez ogród, w chwili gdy zadzwonił telefon. Beryl z przepraszającym uśmiechem cofnęła się, aby odebrać, a ja i Martin stanęliśmy w ogrodzie. On rozejrzał się szybko po czym kucnął przede mną.
-Posłuchaj Thalio - zaczął bez wstępów - Po pierwsze przepraszam cię, że wtedy opisałem twój wybryk, ale musiałem. Ale jest coś ważniejszego. Wiem, czyją jesteś córką. Musisz uważać, bo już za jakiś czas możesz zostać zaatakowana. Tak samo twój brat. Dopiero dzisiaj się zorientowałem. Musisz na was bardzo uważać... Gniew Hery, czy też w jego wypadku Junony... Możecie być w niebezpieczeństwie... 
Później zerwał się, rozejrzał i poszedł w kierunku furtki.
-Do zobaczenia Thalio Grace.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten człowiek uratuje nam życie. 
~Thalia

~Rejwen