niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 1.

Prolog mój znajomy na privie skomentował tak:"O w pickę mamuta, długie to :D "  . Mam nadzieję, że was to nie zraziło, skoro jest więcej komentarzy niż bywało pod postami na moich poprzednich blogach i to o wiele dłuższymi *.* Ale do rzeczy, chodzi tu o rozdział a nie o moje wrażenia :D 




   Moim najwcześniejszym wspomnieniem jest pijana matka. Zaraz po moim urodzeniu ojciec – Zeus opuścił nas. Normalka – nie dość, że Hera pewnie mu jazgotała nad uchem to jeszcze po co tracić czas na odpowiedzialne wychowanie półboskiej córki? Moja rodzicielka załamała się. Ona chyba serio kochała króla burz i piorunów. Ale i tak właśnie pojawił się w naszej rodzinie – znikąd i nagle jak piorun. Po czym równie szybko zniknął. Matka załamała się. Mimo, że była gwiazdą filmową i miała setki fanów, to po pracy wracała i siadała do kieliszka. Nie miała dla mnie kompletnie czasu. Kolejne nianie sprawiały, że słowo "mama" stało się pustym wyrazem, bez jakichkolwiek uczuć. 
   Pamiętam sytuację, gdy stłukłam jej butelkę z winem. Czerwony alkohol rozlał się po białym dywanie, moja opiekunka rzuciła się sprzątać, a ja poczułam na twarzy ból, gdy uderzyła mnie otwartą dłonią. Potem nagle zaszlochała i objęła mnie, rozmazując na mojej bluzce swój tusz do rzęs i przepraszając mnie chaotycznie. A ja stałam przestraszona i nie wiedziałam, czym zawiniłam "mamie". Czasem zabierała mnie na plan filmowy, gdzie obcy ludzie traktowali mnie z większą empatią niż ona. A może tylko odgrywali swoją rolę?
  Beryl Grace może i była świetną aktorką, uwielbianą przez fanów, muzą wielu reżyserów. Może i każdą rolę, którą przyjmowała odgrywała rewelacyjnie, z wdziękiem i gracją i prawdziwym talentem. Jednak rolę matki schrzaniła zupełnie. W filmie o jej życiu każdy krytyk powiedziałby, że główna postać jest osobą kompletnie przegraną.
   Do czasu aż powrócił. Ale już nie jako Zeus a jako Jupiter. To pierwszy raz wtedy ujrzałam jego oczy. Szare niczym chmura burzowa. Matka kazała mi mówić do niego „tato”, chociaż nie wiedzieć czemu nie wydawało mi się to właściwe. Jednak byłam posłuszna i przez kilka miesięcy wszystko nagle się zmieniło. Beryl promieniała, jak Skłodowska pod koniec badań nad radioaktywnością. Wreszcie zaczęła się zachowywać jak normalna matka – szliśmy we trójkę na lody, do zoo, obserwowaliśmy burzę przez chłostane deszczem okno, siedząc w suchym mieszkaniu, pod ciepłymi kocami ogrzewani ciepłem ognia w kominku.
   Raz podsłuchałam ich rozmowę.
 – Przecież wiesz, że cię kocham…
 – Kochasz? Nigdy mnie nie zabrałeś na Olimp, nigdy nie pokazałeś swego świata, swego domu. Nie uczyniłeś mnie wielką!
 – Beryl, przecież wiesz…
 – Wiem, że co? Że masz żonę? To się z nią rozwiedź! Pokaż mi, że kochasz mnie i tylko mnie!
 – Beryl…
 – No właśnie… Mówisz mi piękne słówka, ale nic więcej. Mam córkę, która jest dla mnie brzemieniem, ale to twoje dziecko! Może powinnam się jej pozbyć… Stoi mi tylko na przeszkodzie… Co więcej dziennikarze pytają kim jest jej ojciec?! Co mam im powiedzieć?!? Lepiej byłoby abym cię nigdy nie spotkała…
 – Mam odejść? – spokojne pytanie zadane tonem jakby tylko na to liczył.
 – Nie! – nagły szloch przerwał potok wyrzutów.
 – Beryl, przecież wiesz…
 – Nie zostawiaj mnie – cichy szept i pociągnięcie nosem – jestem taka samotna. Nikt mnie nie kocha, nawet Thalia…
 – Syn cię pokocha
 – Syn? Jaki syn? Gdzie idziesz?
 – Muszę odejść. Przepraszam.
   Potem już były tylko krzyki, szlochy i sielanka się rozpadła. Nazajutrz, gdy wstałam rano do szkoły widziałam ją, w salonie. Leżała koło kanapy, butelki były poprzewracane wszędzie. Wino, whisky, gin. Wychodząc z domu i wsiadając do limuzyny zawożącej mnie co rano do prywatnej szkoły nie wiedziałam co znów zmieniło tą sytuację. Miałam cholerne siedem lat! A matkę tylko przez kilka tygodni…
   Później wcale nie ograniczała picia, mimo coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Tak. Jupiter, tak jak Zeus zrobił jej bachora. I znów się zmył, zaraz po tym, jak pochędożył. On się nigdy nie zmieni. Tłumy dziennikarzy stały pod domem, chcąc się dowiedzieć czegoś o ojcu dziecka. A ona siedziała, puszczając smętne piosenki, piła i płakała. Nauczyłam się nie wchodzić jej w drogę. Nie interesowała się mną wcale. Raz wróciła z wywiadówki krzycząc, że wstyd jej przynoszę. Krzyczała, wrzeszczała i machała rękami, a ja przestraszona pobiegłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Pobiegła, a raczej zatoczyła się za mną. Skuliłam się w kącie a ona stanęła nade mną i złapała pierwszą rzecz jaka była pod ręką – misia, którego dostałam od „taty” – Jupitera. Zaczęła okładać mnie tym misiem, a dzwoneczek jaki miał na szyi rozciął mi brew. Potem zaczęła płakać i upadła na kolana. Szlochając objęła mnie, a ja wyrwałam się i zabarykadowałam się w łazience. Znów w ataku wściekłości chciała się tam dostać, lecz jedynie wbiła sobie kawałki szkła w rękę, gdy rozbiła szybę w drzwiach. Karetka, pogotowie. Ja miałam dwa szwy, ona pięć. Dodatkowo zatrzymali ją, bo ciąża była zagrożona. Przez kilka tygodni nie mogła pić, palić ani wstawać z łóżka. Płakała. Narzekała. Jak  przychodziłam do szpitala obrzucała mnie obelgami, obwiniała o to, po czym przepraszała. I znów to samo. I znów. I znów.
   Wszystko zmieniło się, gdy urodził się dzieciak. Nie chciałam go. Nigdy nie czułam z nikim więzi – żadna niania nie została na tyle długo, abym mogła ją  polubić, a Beryl sama zabijała te szczątki uczuć, jakie mogłam do niej czuć. Darł się nocami w kołysce a ja próbowałam tego nie słyszeć. Zaciskałam mocno poduszkę na głowie, licząc, że odetnie mnie od tego małego potworka. Matka oczywiście nie reagowała. To niania, zatrudniona całodobowo wstawała przewinąć i nakarmić Jasona, bo tak dostał na imię. Tylko przy momencie nazywania go Beryl się nim zainteresowała. Jason, bo Jazon to jeden z herosów. Z kolei Thalia to była muza. Czy ja wyglądam jak muza? Siedząca na Parnasie i wśród zwojów? Grająca na lirze i towarzysząca Apollowi i Dionizosowi? Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta mitologiczna otoczka jest prawdziwa…
   Wtedy też płakał. Niania poszła na chwilę do sklepu gdy spał, a on się obudził i rozwrzeszczał.
 – Mamo, Jason płacze – nie wiedziałam co mam robić, ale nie było nikogo kto by się nim zajął. Mogłam iść tylko do Beryl.
   Cisza. Nie reagowała, siedząc tylko i gapiąc się w okno, mimo zasłoniętych żaluzji, a wokół stały butelki, mimo, że dopiero minęło południe.
 – Mamo, Jason płacze – powtórzyłam głośniej.
   Znów nic.
   Podeszłam bliżej i potrząsnęłam ją za ramie…
 – Mamo?
   Złapała butelkę i rzuciła nią o ścianę. Czerwony płyn rozprysnął się niczym plama krwi po jasnej tapecie. Wycofałam się.
   Podeszłam do łóżeczka Jasona. Płakał przejmująco. Przez sen ściągnął z siebie kocyk, który zrolował się wokół jego nóżek. Nie mogąc poruszać nóżkami, przy uchylonym oknie nie mógł sobie poradzić i było mu zimno. Zsiniał na twarzyczce, a jednocześnie zrobił się czerwony od płaczu, który był coraz cichszy i schrypnięty. Zrobiło mi się go żal. On tak jak ja nie miał nikogo. Wzięłam kocyk i otuliłam go, po czym podniosłam i wzięłam na ręce. Przytuliłam do siebie, a on się uspokoił. Spojrzał na mnie swoimi dużymi oczkami, nadal spuchniętymi od płaczu i pełnymi łez. Przestał płakać a na jego buzi pojawił się spokój.
 – Cichutko już, maluchu – odezwałam się kojąco – już nie jesteś sam. Masz mnie. Będę się tobą opiekować.
   Na bezzębnej buzi pojawił się uśmiech, jakby rozumiał, co do niego mówię.
~Thalia



~Rejwen


PROLOG

Wiecie... Gdy jest się sosną przez kilka lat macie wiele czasu na przemyślenia. Nawet gdy wydaje wam się, że czas nie leci, a wszystko jest snem, okazuje się jednak, że po tym czasie jesteście kompletnie innymi ludźmi. Nie życzę wam tego sprawdzać doświadczalnie... Nie sądzę, abyście byli zachwyceni posiadaniem igieł, czy dzięciołami, które próbują w was zrobić dziuple. A nawet obwieszaniem łańcuchami i bombkami na święta... Ale czas, który wam mija na łapaniu słońca jest też czasem, który ucieka na myśleniu... A także wspominaniu przeszłości... Dlatego teraz, jako Łowczyni Artemidy postanowiłam spisać to, co było. Czeka mnie wieczność, a natłok wydarzeń może sprawić, że zapomnę o tym kim byłam, zanim stałam się tą mną, która jest tutaj teraz i która pisze te słowa... A ja nie chcę stracić siebie. 
Przeszłość kształtuje teraźniejszość, nie uważacie?
Mam nadzieję, że przeczytacie moją historię, ale jeśli nie to szczerze mi to wisi... Nie piszę tego dla was, ale dla siebie. 
A teraz wybaczcie, polowanie czeka... 
~Thalia Grace




by Rejwen