niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 3

Aż mi się miło zrobiło, jak daliście mi takie miłe komentarze :D Jesteście kochani :* A teraz aby nie przedłużać dam wam rozdział :D


Nie wiedziałam o czym bredził Martin. W sumie nie bardzo wtedy się tym przejęłam. Byłam na niego wściekła, że opisał mój głupi spacer z Jasonem w prasie, więc nie chciałam zbytnio mu ufać. Znów mógł zrobić ze mnie idiotkę a wtedy matka by mnie chyba zabiła. No a w każdym razie lekkiego życia bym nie miała. Tak więc po paru dniach zapomniałam o jego słowach i wróciłam do swojego życia.
Jason miał już ponad rok. A że Beryl znów zaczęła mieć swoje fazy to opieka nad nim spadała na mnie lub nianię. A właśnie, zapomniałam wam opowiedzieć o niani...
Wspominałam, że była dość nieprzyjemna w obyciu - nie lubiła ani mnie ani Jasona. Na początku ją olewałam i pozwalałam rządzić, podczas gdy ja robiłam swoje, jednak miarka się przebrała, gdy zobaczyłam, jak karmiła Jasona. W chwili gdy jak to małe dziecko bawił się i wypluł wszystko co miał w buzi, a ta nienormalna kobieta uderzyła go w twarz wparowałam do kuchni i wyrwałam jej miseczkę z jego kaszką. Odepchnęłam ją i zaczęłam uspokajać Jasona, który po uderzeniu rozpłakał się. Znienawidziłam wtedy tę kobietę... Jak mogła uderzyć roczne dziecko? Ona po prostu na mnie spojrzała, po czym wyszła bez słowa.
Od tego czasu miałyśmy wojnę. Skarżyła się matce, że jestem krnąbrna, nieposłuszna i niegrzeczna. Ja z kolei ciągle robiłam wszystko, aby jak najmniej czasu spędzała z Jasonem. W końcu zaczęłam jej robić na złość... Po kilku tygodniach dość żałosnych, ale skutecznych złośliwostek, typu wylewanie wody do łóżka, prucie ubrań, dolanie domestosa do kosmetyków zrezygnowała. Nie były to może jakieś szczególnie wymyślne metody, ale byłam wtedy dzieckiem. Dziś zrobiłabym to inaczej... Ale okazało się to skuteczne - nasza "kochana niania" odeszła, a Beryl stwierdziła, że we dwie sobie poradzimy i nie potrzebujemy nikogo do pomocy.
Nauczyłam się przewijać Jasona, kąpać go, karmić i wychodzić z nim na spacer. Wiedziałam lepiej od Beryl gdzie są jego rzeczy, o której je posiłki i w co go ubierać. To ja wstawałam w nocy gdy płakał, to ja karmiłam go i przewijałam, i to ja dbałam o niego bardziej niż rodzona matka. W sumie Beryl też się nim zajmowała. chociaż rzadko i niezbyt umiejętnie. Ale były też momenty lepsze i gorsze.

Uczyłam się właśnie, gdy ciszę przerwał krzyk. Płacz małego dziecka. Poderwałam się przerażona - to Beryl miała pilnować Jasona,  a skoro jak widać coś mu się stało takiego, że płakał, jakby go obdzierali ze skóry, to mamusia się chyba nie spisała... W korytarzu zderzyłam się z matką, która wybiegła z kuchni.
-Bogowie, tylko po herbatę poszłam - jęknęła
Do salonu wbiegłam pierwsza. Na podłodze przy biurku siedział Jason, trzymając w ręku zszywacz i płacząc przeraźliwie a po buzi ciekła mu krew. Jego górna warga miała w sobie zszywkę. Podbiegłam do niego i odebrałam mu zszywacz, a następnie przytuliłam. Potem kazałam Beryl go potrzymać a sama pobiegłam po apteczkę i pęsetę. Gdy udało nam się wspólnymi siłami wyciągnąć ten cholerny kawałek metalu i jakoś zdezynfekować ranę spojrzałyśmy na siebie.
- Trzeba będzie schować zszywacz, nożyczki i noże... - zaczęłam
- ...a także narzędzia do manicure, kosmetyki, chemię gospodarczą i kleje... - dopowiedziała
- Wszystko czym może się zatruć, zranić czy uszkodzić...
To był jeden z nielicznych momentów, gdy myślałyśmy podobnie. Wyprawa do Ikei zaowocowała wielkim przemeblowaniem domu - niebezpieczne rzeczy poszły na wyższe półki i do szczelnie zamkniętych pudełek, szafki zostały zabezpieczone, aby nie mógł się do nich dostać, a w dolnych partiach zostały tylko zabawki, czy rzeczy do których Jason nie mógł się dostać.
Inną sytuacją była jedna z wielu burz. Siedziałam na fotelu, skulona pod kocem, pijąc gorącą czekoladę i czytając książkę, a Beryl siedziała obok i trzymała Jasona na kolanach, nucąc coś cicho. W kominku(oczywiście również zabezpieczonym) trzaskał wesoło ogień, a na zewnątrz lało, jakby całe oceany zostały przepompowane nad nasz dom. Pioruny uderzały dookoła a dżwięki sprawiały, że co chwila Jason podskakiwał nerwowo i jego usta wyginały się w podkówkę, jakby miał się rozpłakać. Beryl przytuliła go.
-Nigdy nie bój się burzy, Jasonie - uśmiechnęła się do niego - To twój tata mówi ci, ze cię bardzo kocha. Was oboje...
Nie wiedziałam do końca co miała na myśli, jednak wspominałam ten czas przed narodzinami Jasona, gdy Jupiter był z nami i tworzyliśmy jedną, wielką rodzinę. Czy naprawdę nas kochał? Może i miała rację... Moze coś znaczyliśmy dla naszego ojca... 
Takich chwil, które można było wspominać z rozrzewnieniem po latach było naprawdę niewiele.

Pewnego dnia poszłam z Jasonem na spacer. I mógł być to nasz ostatni spacer w świecie żywych...
Najpierw poszliśmy nad jezioro, gdzie karmiłam z Jasonem kaczki. Trzymałam go, a on rzucał chleb do wody. Częściej trafiał na brzeg dookoła, ale nie przejmowałam się tym - jak pójdziemy, to kaczki wyjdą i zjedzą te okruchy, co nie wylądowały koło nich. Później wsadziłam go znów do wózka, chociaż jak to małe dziecko marudził, że woli sam iść. Ale udało mi się go jakoś przekonać i poszliśmy dalej. Plac zabaw, występy z okazji dni dziadków i wata cukrowa - naprawdę, dzień był piękny i wydawało się, że nic nie jest w stanie go zepsuć.
Wracaliśmy już do domu, ale główną drogą startował jakiś maraton, więc stwierdziłam, że pójdę na około, drogą mniej uczęszczaną i w tej części parku, która była dość osłonięta przed cudzym wzrokiem dzięki krzewom i drzewom. Nazbierałam trochę malin prosto z krzaczka i część nasypałam Jasonowi do kubeczka. Po chwili miał całą buzię czerwoną, tak samo jak palce. 

Śmiałam się właśnie do Jasona i śpiewałam mu piosenki dla dzieci, gdy z boku nagle poczułam pchnięcie i zarówno ja, jak i wózek potoczyliśmy się po trawie. Jason wypadł z wózka, lecz na szczęście kocyk, którym go przykryłam zamortyzował upadek. Ja natomiast uderzyłam w ławkę i poczułam jak po ręce spływa mi krew z rozerwanego starym, wystającym gwoździem ramienia. Spojrzałam w kierunku tego czegoś, co nas zaatakowało - Wyglądało jak pies, tylko wielkości konia. Czarna sierść i czerwone, krwiste oczy nie wróżyły mi za dobrze. A ostre kły, wyszczerzone w złowieszczym grymasie podkreślały mój niepewny los. "Jason!" - pomyślałam tylko i zaczęłam przejmować się jego losem, zamiast swoim. Muszę jakoś odciągnąć tego psa od mojego brata. A że Jason upadł bliżej tego stwora, to musiałam działać szybko. Podniosłam patyk, leżący obok mnie i rzuciłam nim w wilczura. Kijek odbił się od łba zwierzęcia, nie robiąc mu krzywdy, jednak skutecznie skupił jego uwagę na mnie. 
-No chodź tu, kundlu zapchlony - zawołałam, wycofując się tak, aby ten "pies" idąc w moim kierunku jak najbardziej oddalał się od Jasona - Zostaw nas w spokoju, albo tak ci skopię owłosiony zadek, że w życiu na nim nie usiądziesz! 
W sumie gadanie do kundla nie jest zbytnio inteligentne, jednak musiałam skupić na sobie jego uwagę. Rzuciłam kolejnym patykiem. Tym razem ogar złapał go w zęby a kijek pękł, jakby to nie było dla brytana żadnym problemem. Cofałam się, a gdy wilczur zaatakował szybko schowałam się za drzewem. Odwrócił się znów w moją stronę a ja wiedziałam, że drugi raz nie ucieknę. Cofnęłam się gdy popędził w moją stronę, jednak potknęłam się i wyłożyłam się jak długa na ziemi. Brytan był coraz bliżej i widziałam jego szczękę pełną przerażających kłów, jego czerwone ślepia, wpatrujące się we mnie wrogo, ostre pazury, rozrywające darń i agresję na pysku. Pogodziłam się ze śmiercią i liczyłam tylko na to, że jak potwór zabije mnie, to zostawi Jasona w spokoju i ktoś go znajdzie i zaniesie matce. 
W tym momencie znikąd pojawiła się jakaś postać w bluzie z kapturem, skrywającym twarz, zerwała z szyi łańcuszek i stanęła między mną a brytanem. W tym momencie łańcuszek zmienił się we włócznię a nieznajomy z okrzykiem na ustach wbił grot w samo serce potwora. Stwór zamiast upaść cały we krwi zamienił się w chmurę złotego pyłu a mężczyzna który mnie obronił obrócił się w moją stronę, zsuwając kaptur z głowy. 
-Mówiłem, że powinnaś uważać, Thalio - odezwał się z wyrzutem Martin.
~Thalia

~Rejwen



4 komentarze:

  1. Znów pierwsza? ;))

    Rozdział świetny :D I ten zszywacz <33

    I cieszę się, że Martin ich uratował!

    To chyba wszystko. Czekam na nn, pozdrawiam i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uprzedzam że komentarz jest pisany wraz z czytaniem rozdziału, więc uprzedzam że mogę napisać coś, co później się wyjaśni xD

    Biedny Jason. Co to kurde za baba?!

    "...a także narzędzia do manicure, kosmetyki, chemię gospodarczą i kleje..." Kosmetyki największą bronią na świecie xDD

    O matko, wata cukrowa. Przez ciebie mam ochotę na nią ;-;

    Kijek - kolejna zabójcza broń xDD

    Czy tylko według mnie Martin zachowuje się jak pedofil? xDD

    Zaczepisty rozdział, pozdrawiam, czekam na następny rozdział, życzę weny i zapraszam do mnie xD wypociny-nyksiatka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka :")
    No więc no, zaczynam moje typowe marudzenie, jak zazwyczaj.
    "-Bogowie, tylko po herbatę poszłam - jęknęła" Brak kropki po 'jęknęła'.
    "W sumie Beryl też się nim zajmowała. chociaż rzadko i niezbyt umiejętnie." 'Chociaż' powinno być z dużej litery.
    "[...] w dolnych partiach zostały tylko zabawki, czy rzeczy do których Jason nie mógł się dostać." Wydaje mi się, że raczej do których mógł się dostać :")
    "[...] jak najbardziej oddalał się od Jasona - Zostaw nas w spokoju, albo [...]" Po 'Jasona' brakuje kropki.
    Wybacz moje wytykanie błędów, ale czasem czuję ogromną ochotę, aby to zrobić :") Jednak jestem pewna, że takie drobiazgi są efektem drobnej nieuwagi :")
    Ogólnie - super! Martin, no nieźle. No i zszywacz <3 Art też świetny i w ogóle wszytko mi się podobało. Czekaj, wróć. Ta niania mi się nie podobała, głupia była ;-;
    Weny i chęci! :")

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czemu ale ten rozdział kojaży mi się z cytrynami xD A więć witaj precelku (Mam manie nazywania wszystkich tak). A więc rozdział taki supi,ekstra, Omg i wgl.CZEMU ZNENCASZ SIĘ NADEMNA DAJĄC TU WATE CUKROWĄ?! Teraz mam na nia ochote.Thalia to taka zajesupi postać i ciesze się że powstał ten blog.PAMIĘTEJ cytryny to zło. TY SZTANICO DAWAJ MI KOLEJNY ROZDZIAŁ BO BĘDZIESZ GADAĆ Z MOIM TATKIEM Tym akcentem kończe te wypowiedz (Nie dokońca normalna ale się starałam).

    OdpowiedzUsuń