wtorek, 5 maja 2015

LBA - Liebster Blog Award #2

I znów zostałam nominowana do LBA, za co ogromnie dziękuję Vavii <3 Naprawdę, bardzo mi miło <3 
Wybaczcie chwilowo braki w rozdziałach, ale wena jest strasznie kapryśna i chwilowo zarzuca mnie pomysłami na mojego drugiego bloga XD Ale postaram się jakoś na dniach dodać rozdział, obiecuję! Nie zapomniałam o was! 
A teraz enjoy~!!

1.Do jakiej postaci z książki czy filmu jesteś podobna/y?
A w której była niska, okrągła blondynka w okularach i szarych oczętach? Jakbym zdjęła okularki i urosła i schudła to łudzę się, że do Annabeth XD 
2.Trampki czy szpilki?
Na ogół trampki, ale szpilki też uwielbiam :D
3. Ulubiony rodzaj muzyki?
Wszystkie poza techno XD Ale chyba poezja śpiewana(Kaczmarski <3 ) oraz muzyka filmowa (Incepcja <33333 )
4.Wolisz koty czy PSY?
Koty, ale kocham wszystkie zwierzątka :D 
5.Jakieś hobby?
Mitologia - uwielbiam od zawsze :D W sumie florystyka, bo lubię kwiatki, ale jako hobby, jako pracy bym zdecydowanie nie chciała XD
6.Ulubiona roślina? 
Strelicja - naprawdę fajna :D I storczyk :D I wierzba płacząca :D 
7.Masz jakieś zwierze?
Kota na umyśle XD A tak na serio to niestety nie mam, ale mam nadzieję, że jak moje życie się ustabilizuję i jak skończę uniwersytet to może jakieś będę miała :D 8.Znasz piosenkę ,,Lody Bambino"?
Nie znam :<
9.Grasz na czymś?
Na nerwach XD No i gitarze. Na fortepianie umiem zagrać kilka prostych melodyjek, ale nie określam tego umiejętnością grania XD 
10.Ulubione jedzenie?
Pierogi ruskie według przepisu mojej mamusi <3 I fasolka po bretońsku :D I lody cytrynowe :D 
11.Lubisz owoce morza?
Nie próbowałam, ale nie sądzę aby mi posmakowały XD 
12.Ile słodzisz herbatę? (nie wierze że o to pytam XD)
2-2,5 łyżeczki, w zależności od kubka :D 


No to moje pytania: 
1.Czy masz fikcyjnego partnera z jakiegoś fikcyjnego świata(typu Syriusza, który jest moim mężem XD) a jeśli tak, to kto to jest i dlaczego? 
2.Jak wyobrażasz sobie siebie w wieku 50 lat?
3.Ulubiony mitologiczny bóg i dlaczego?(mitologie grecka, rzymska, egipska, nordycka, czy inna - jaką tylko chcecie)
4.Ulubiona lektura szkolna i dlaczego? 
5.Jak wygląda według ciebie ideał nauczyciela? (Ach, piszę o tym referat, więc proszę o wyczerpujące odpowiedzi XD )
6.Ulubiony zespół muzyczny, czy też wykonawca i dlaczego?
7.Czy oglądasz anime/czytasz mangę? Jesli tak jakie są twoje ulubione tytuły i dlaczego? 
8.Jak wygląda twój ideał? 
9.Czy was też wkurza, gdy przeglądarka się nagle wyłącza? =.= 
10.Jakbyś miał możliwość udania się do świata z jakiejś książki czy filmu to gdzie byś się udał? 
11.Co sądzicie o różowych chrabąszczach?

A ja nominuję:
Wybaczcie, ale nie dobiję do pełnej 11, ostatnio mam brak czasu na czytanie a przez to mało możliwości odnajdywania nowych blogów - albo czytam na ff.net, albo na blogach, które nie nadają się do LBA(nie widzę możliwości robienia LBA dla na przykład analizatornia XD 
Nominowanych powiadomię dzisiaj wieczorem XD 
Pozdrawiam :)
~Rejwen

niedziela, 29 marca 2015

LBA - Liebster Blog Award

„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”. 

Zostałam nominowana do LBA przez Ewę Zembroń(jej blog znajdziecie tutaj)


Pytania:

1. Ulubione imię męskie i żeńskie? 
Hmmm... Męskie to Wojtek, a żeńskie to... Kalina? Ewa? Anna? Nie mam pojęcia XD To się zmienia ciągle, tak jak moje gusta zresztą, Kiedyś uważałam, że Iwona, później, że Samanta. Ogólnie nie lubię polskich żeńskich imion XD 
A jakbym miała wymieniać zagraniczne to Ann i Alex(to drugie zarówno w wypadku chłopca jak i dziewczynki).

2. Ulubiony przedmiot w szkole?

Teraz? Język Łaciński(studiuję XD), a wcześniej to język polski, historia lub plastyka. 

3. Najgorsza przeczytana książka?

Każda ma swoje dobre cechy... A najgorsza to chyba była jedna z bajek dla dzieci, już nie pamiętam tytułu, ale na żenującym poziomie, porównującym dziecko do debila XD A z takich czytanych niedawno to niestety Zmierzch :( Historia ujdzie, ale sposób jej przedstawienia już nie...

4. Ulubiona piosenka?

Za dużo ich XD Ale chyba chwilowo "Pusty stół i puste krzesła" z musicalu Nędznicy, którą poznałam dzięki studiu Accantus - polecam ich nagrania :D 

5. Imię najlepszego przyjaciela/przyjaciółki?

Asia i Karolina :D 

6. Najsmutniejsza komedia? :D
O szlag XD Nie oglądam komedii XD A nawet jak już jest jakaś ze smutnymi elementami, to kończy się szczęśliwie XD No chyba że Zmierzch - komedia z powodu poziomu, a najsmutniejsza, bbo komedią nie miała być :/ 

7. Najbardziej absurdalna kreskówka? 

Tom i Jerry XD Niby to kot jest zły, a przecież Jerry go ciągle prowokuje XD I jeszcze ta kreskówka dla dzieci, gdzie przy wyrywaniu zęba rozwalają pół szczęki XD

8. Co sądzisz o stereotypach?

Jak w legendzie ma w sobie trochę prawdy, lecz jest to strasznie powierzchowne. Stereotypy mnie osobiście drażnią - nie każdy Francuz to tchórz i żabojad, nie każdy arab to terrorysta i nie każdy Amerykanin nie wie gdzie jest Polska XD Chociaż podejrzewam, że w każdym stereotypie mieści się ziarno prawdy, ale staram się nie oceniać ludzi przez pryzmat stereotypu.

9. Najfajniejsza wiadomość jaką usłyszałeś/aś?

Że zdałam egzamin zawodowy XD Był cholernie trudny, a próg od którego się zdaje wysoki XD

10. Trzy rzeczy bez których nie ruszyłbyś/abyś się z domu?

Dobra książka, zeszyt i ołówek do notowania pomysłów lub rysowania. Chociaż mogłabym wziąć laptopa i tam mam książki i mogę na nim rysować i notować XD 

11. Miejsce na świecie które chciałbyś/chciałabyś odwiedzić?

Grecja, Rzym i Egipt. I Machu Piczu oraz Japonia XD

Moje pytania:


  • 1.Jakie są twoje 3 ulubione książki i dlaczego?
  • 2.Jakie jest twoje największe marzenie?
  • 3.Jak wyobrażasz sobie swoje życie w wieku 50 lat?
  • 4.Do jakiego aktora/ki lub piosenkarza/ki jesteś podobny/podobna z wyglądu?
  • 5.Jaka jest twoja ulubiona bajka i dlaczego?
  • 6.Jakbyś znalazł/a magiczną lampę i pojawił się dżinn spełniający 3 życzenia, o co być prosił/a?
  • 7.Najśmieszniejsza sytuacja, jaka ci się zdarzyła to...?
  • 8.Ulubiony kolor?
  • 9.Masz ksywkę/pseudonim? Jeśli tak, to skąd się wzięła i dlaczego posługujesz się właśnie nią?
  • 10.Jakbyś miał/a się przenieść do którejś serii i żyć życiem głównego bohatera - kim byś chciał/a być?
  • 11.Ulubiona rasa magiczna? Elfy/Trolle/Krasnoludy/Inne?



A ja nominuję:

  1. http://percyinico.blogspot.com/
  2. http://albus-severus-potter.blog.onet.pl/
  3. dramione-krok-po-kroku.blogspot.com
  4. http://hayley-daughterofares.blogspot.com/
  5. wypociny-nyksiatka.blogspot.com
  6. http://percy-x-annabeth.blogspot.com/
  7. http://odmiana-niezniszczlana-nieoficjalna.blogspot.com/
  8. http://grobowiec-nieoficjalnablog.blogspot.com/
  9. http://69-igrzyska-glodowe.blogspot.com/
  10. http://sekret-ktory-niszczy.blogspot.com/
  11. http://death-note-blog.blog.onet.pl/
~Rejwen

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 5

Primo - przepraszam, że dopiero teraz dodaję rozdział :( Nie wiem czemu, ale pisałam po kawałku i miałam problemy z weną :( Muzy mi poskąpiły natchnienia, ale poszłam na Parnas i im pogroziłam i wracam z rozdziałem :)
Dziękuję Wam za Wasze komentarze, kocham je czytać :D 
Od razu mówię - nie wiem, czemu moje rozdziały kojarzą się z cytryną, mam tylko nadzieję, że nie są równie kwaśne a przez to ciężkie do strawienia XD 
Sheila - o tym skąd Martin wie, że Jason jest synem Jupitera jeszcze będzie :D Martin jest zbyt fajną postacią, aby go nie wykorzystać głębiej :D 
Liczę na komentarze również i pod tym rozdziałem, a teraz zachęcam do czytania :D 
I mam tylko do was małe pytanko - pisać nadal o dzieciństwie Thalii i rozwinąć ten temat, czy też streścić się i przejść już do jej ucieczki? Jak wam się wydaje?
A teraz czytajta~! 


Miałam problem z ułożeniem sobie tego wszystkiego w głowie. Nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jest dzieckiem nieśmiertelnego kolesia od energetyki. Nie mogłam zasnąć tamtego dnia. Zresztą kolejnego również. I jeszcze jednego. I następnych zresztą też. Nie mogłam zasnąć, a jak już usypiałam budziły mnie koszmary. Zaczęłam nałogowo szukać informacji o mitologii greckiej. Film Herkules Disneya obejrzałam 15 razy. Później zaczęłam czytać mitologię w wersji książkowej. Przeklęłam się za to, że obejrzałam ten film. Pogubiłam się sama i śniąc, nie wiedziałam, czy goni mnie tytan, czy Minotaur. A może erynia? Albo jeszcze inne paskudztwo z dziwną ilością oczu, spłodzone przez mojego ojczulka... Matko, jak czytałam ile dzieci miał Zeus to aż mnie głowa bolała. Nie ma to jak mieć wiele rodzeństwa... I ojca który przybiera postać łabędzia, byka, orła, złotego deszczu, własnej córki, robota, hamburgera, krzesła, ściany i wszystkiego co się rusza lub nie...
Wybaczcie rozgoryczenie, ale byłam wtedy bardzo zagubiona. Tak, to brzmi dziwnie... Zawsze pewna siebie Thalia Grace zagubiona i przestraszona? Dobre żarty, pomyślelibyście sobie... A jednak nie... 

Od ataku Piekielnego Ogara, rozmowy z Martinem i z Beryl minęło kilka miesięcy. Matka miała jak zwykle swoje fazy, raz groźne, raz żałosne, raz śmieszne, Jason rósł jak na drożdżach. Czas mijał, a ja tylko próbowałam chronić mojego brata przed niebezpieczeństwami. Niestety, nie zawsze się to udawało. 
Od ataku potwora byłam ostrożna, gdy wychodziłam z Jasonem na spacer. Nie oddalałam się od domu i zawsze miałam przy sobie broń i telefon, z którego mogłam zadzwonić do Martina po pomoc. Nie kontaktowałam się z nim od czasu naszej rozmowy, jednak wiedziałam, że jakbym potrzebowała pomocy, to tylko on może mi jej udzielić. Skąd takie zaufanie - moglibyście spytać. W sumie przy pierwszym spotkaniu mi pomógł, lecz potem sprzedał moją historię prasie, co sprawiło, że miałam kłopoty. Pomógł mi pokonać Ogara, jednak pojawił się jakby znikąd. Podejrzane było to, że nagle chce wspomóc dwójkę dzieciaków, z którymi nie miał dotąd nic wspólnego. Nie do końca mu ufałam, ale jedno wiedziałam - gdy mówił o herosach i zagrożeniach, jakie na nas czyhają miał rację. A jakby coś się działo, to nikt inny mi nie pomoże. Byłam z Jasonem sama, bez żadnego wsparcia.


-Thalia!!
-Tak, Beryl?!
Wstałam od biurka i ruszyłam w stronę drzwi, wiedząc, że gdy matka mnie woła, znaczy, że coś chce.
-Tyle razy mówiłam ci, abyś nie zwracała się do mnie po imieniu... - pokręciła głową, wychylając się z kuchni, wyjątkowo trzeźwa.
Miała na sobie swój różowy szlafrok, a kręcone blond włosy zawiązała w niedbały kucyk na karku. Z paznokci schodził czerwony lakier. Bez makijażu wyglądała starzej - worki pod oczami, zaczerwieniona skóra na policzkach i widoczne żyłki nie dodawały jej uroku, jednak nadal mogła się podobać. Gdyby przestała pić i trochę o siebie zadbała znów mogłaby być piękną kobietą.
-Postanowiłam zrobić dziś obiad, co ty na to? - patrzyła na mnie z ożywieniem, jakby oczekując, że zacznę skakać z radości.
Nie miała dziś swojej "fazy", więc nie chciałam psuć jej dobrego humoru.
-Świetnie! - wysiliłam się na okazanie entuzjazmu - A co zamierzasz upichcić?
-Zamierzam zrobić spaghetti! Co o tym sądzisz? - oczy jej błyszczały i prawie śpiewała. Naprawdę miała dziś dobry dzień.
-Mamy wszystkie składniki? - ruszyłam w stronę kuchni.
Wiedziała, że uwielbiam spaghetti. Od razu mój entuzjazm przestał być udawany.
Niestety, nie było makaronu. No cóż - jak pech, to pech. Beryl wydawała się tak zmartwiona, że zaproponowałam, że pobiegnę do sklepu. Jason właśnie miał  jeść śniadanie, więc powinnam zdążyć wrócić, przed tym, jak Beryl go nakarmi. Wczesnojesienna aura sprawiła, że postanowiłam nie wkładać kurtki, tylko pobiec w podkoszulku. Wzięłam pieniądze i wyszłam z domu. Przed furtką przechodził akurat jeden z sąsiadów, więc chwilę z nim porozmawiałam i pogłaskałam jego psa, a następnie zaczęłam biec w stronę sklepu.
Wiecie jaka jest wada dzielnic zamieszkałych przez zamożne rodziny? Najbliższy spożywczak jest DALEKO.
Przebiegłam skrótem między dwiema willami, a następnie przez mały placyk, płosząc stado ptaków. Potem wbiegłam w małą przerwę między dwoma wysokimi żywopłotami. Czułam się prawie jak w tunelu.
Wtedy poczułam nagły ból w ramieniu, a moment później w łydce. Przewróciłam się, czując jak boleśnie obdrapuje kolana i dłonie. Po ramieniu spływała mi ciepła ciecz. Spojrzałam na nią - była czerwona. Krew. Na łydce również. W tej chwili jeden z ptaków, kołujących nade mną zanurkował. W ostatniej chwili zasłoniłam twarz, więc przejechał mi ostrym dziobem po ręce. Wsparłam się na zdrowej ręce i podniosłam się, starając się jednocześnie jak najbardziej wkulić w żywopłot. Cały czas osłaniając oczy szukałam po kieszeniach telefonu. Ptaków było o wiele za dużo, bym mogła sobie z nimi sama poradzić. Sięgnęłam do spodni i zmartwiałam - zostawiłam komórkę w kurtce. Nie przytoczę słów, jakimi obrzuciłam sama siebie, bo boję się, że ten utwór może trafić w ręce dzieci. Sięgnęłam po łańcuszek od Martina - na szczęście miałam go na sobie - i już po sekundzie trzymałam w ręku półtorametrową włócznię.
Miałam problem z celowaniem, bo nadal próbowałam osłonić twarz, jednak udało mi się trafić najpierw w jednego, a później w dwa następne ptaki. Kolejny próbował ciąć mnie po łydce dziobem jednak odepchnęłam go ostrzem. Zagrzmiało. Zaczął padać deszcz, choć wcześniej się na to nie zanosiło. Mi to nie robiło różnicy, jednak ptaki miały utrudnione ruchy. Jednak wtedy wydarzyło się nieszczęście, które mogło skończyć się dla mnie tragicznie - jeden z ptaków zanurkował i przejechał ostrymi szponami po moich palcach, trzymających włócznię. Krzyknęłam z bólu, a broń potoczyła się po trawie. Byłam bezbronna. Ptaki przysiadły na mojej włóczni, abym jej nie wzięła i patrzyły na mnie nad swoimi ostrymi dziobami. W tej chwili mój wzrok padł na grot - spiżowy, metalowy grot włóczni. Miły, spiżowy, metalowy grot, wprost stworzony do tego, aby przewodzić prąd. Nie do końca wiedząc co robię, wyciągnęłam rękę w stronę ptaków i skupiłam się, a w tym samym momencie z nieba uderzyła błyskawica. Odnogi pioruna poraziły większość ptaków - te, których nie dosięgły uciekły. Moja włócznia zniknęła, ale zamiast niej leżała inna - cała srebrna, o ostrzu, które drgało, jakby naelektryzowane, Podeszłam niepewnym krokiem i podniosłam ją, a ona zamieniła mi się w ręce w pojemnik z gazem łzawiącym. Użyłam go na próbę i działał - psikał gazem, a w chwili gdy zażyczyłam sobie, aby ponownie stał się włócznią, zrobił to. Schowałam pojemnik do kieszeni moich jeansów.
-Dziękuję... tato... - odezwałam się w stronę nieba.
Garścią mchu otarłam rękę i nogę z krwi. Potem powoli poszłam do sklepu, zamyślona. Niebo znów było idealnie czyste, słońce oświetlało mokry, po krótkim deszczu teren, a kupka popiołów, jaka została po ptakach stymfalijskich parowała...

Na mój widok Beryl upuściła talerz, jaki trzymała w rękach.
-Thalia! Gdzieś ty się podziewała tyle czasu?!? O bogowie, jak ty wyglądasz, co ci się stało? Zaatakował cię ktoś, czy co?
Chwyciła mnie w ramiona i przytuliła. Pobiegła do łazienki po apteczkę, cały czas mówiąc o tym, jak się martwiła, wypytując co mi się stało i nie dając szansy odpowiedzi. Odłożyłam siatkę z makaronem na stół, po czym zostałam chwycona i posadzona na blacie. Beryl zaczęła mnie opatrywać. Jason patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami, a ja zaczęłam się tłumaczyć, że biegłam i wpadłam na stertę gałęzi. Syknęłam, gdy woda utleniona dostała mi się do rany, jednak wiedziałam, że muszę mieć oczyszczone skaleczenia. Zaklęłam w myślach na te cholerne ptaki, a Beryl zaczęła mnie łagodnie łajać, że powinnam bardziej uważać na to, co robię. Później przytuliła mnie i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
-Do wesela się zagoi - powiedziała radosnym tonem.
Udawała. Widziałam po jej oczach, że nie łyknęła historyjki ze stertą gałęzi. Wyglądała jakby się martwiła. Przez moment miałam ochotę jej wszystko powiedzieć - o ptakach, o błyskawicy, którą przywołałam, o włóczni, która się pojawiła... Jednak widząc, jak trzęsły jej się ręce, gdy wzięła ręcznik, aby wytrzeć mi włosy, mokre od deszczu, zrezygnowałam. Nie pomogłaby mi w mojej sytuacji, lecz zamknęłaby się w sobie i znów uciekła od problemów w alkohol. Postanowiłam nie ryzykować i jednak nie obarczać jej jeszcze tym zmartwieniem.
-To co z tym spaghetti? Robimy, czy niepotrzebnie leciałam do tego sklepu? - uśmiechnęłam się do niej, a jej oczy rozbłysły.
-Oczywiście, że robimy!
Zerwałyśmy się, a pod moimi stopami coś zachrupało. To Jason w czasie naszej rozmowy dorwał reklamówkę z makaronem i rozerwał jedno z opakowań, a żółte nitki rozsypały się po podłodze.
Razem z Beryl zaśmiałam się i chwyciłam łobuza na ręce. Beryl zaczęła zamiatać, a następnie przyrządzać jedzenie, a ja pacyfikowałam małego terrorystę.
~Thalia


~ by Rejwen


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 4

Jesteście kochani :* Dziękuje wam za wszystkie komentarze jakie dostałam :* Dzisiaj troszkę krócej i bez akcji, ale od przyszłego rozdziału znów zrobi się ciekawie :D


-Co ty, wróżbita Maciej? - odezwałam się niechętnie do Martina - Powiedziałeś, że możemy zostać zaatakowani i nagle hop siup jakiś kundel nas atakuje.. Coś mi tu śmierdzi...
Siedzieliśmy w małej kawiarence niedaleko mojego domu. Martin uparł się, że musi ze mną porozmawiać a ja, jak tylko upewniłam się, że Jasonowi nic się nie stało, zgodziłam się. Teraz młody zajadał lody z malinami, a ja siedziałam przy stoliku z Martinem, słuchając, co ma mi do powiedzenia.
-To był piekielny ogar - westchnął - dobrze, że zdążyłem tu dotrzeć na czas... 
-Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać?
Spojrzał na mnie zamyślony...
-Ile wiesz? 
Nie wiedziałam o co mu chodzi. 
-O czym niby mam wiedzieć?
-Kim jest wasz ojciec na przykład - odezwał się, patrząc na mnie badawczo.
-Na pewno nie takim starym pedofilem jak ty - odgryzłam się. W końcu to ja chciałam się czegoś od niego dowiedzieć, a teraz on mi zadaje głupie pytania... 
Na twarzy Martina pojawiło się zaskoczenie, tak widoczne, że to aż było śmieszne.
-Pe... Pedofilem? - aż się odsunął -Nie jestem pedofilem! Na świętą Herę i jej krowy, nawet o tym nie pomyślałem! 
Wydawał się autentycznie oburzony i przerażony tym zarzutem. Zlitowałam się nad nim.
-Mój ojciec jest wysoki, dobrze zbudowany i ma oczy koloru burzowych chmur. Jest poważny, ale dość miły. Jednak zostawił moją mamę, więc jest zarozumiałym dupkiem... 
-A dlaczego narysowałaś pioruny wokół jego postaci na swoim rysunku? 
-Bo mi się kojarzył z burzą? 
Jęknął i schował twarz w dłoniach. Potem westchnął głęboko i spojrzał na mnie.
-Thalio, to co teraz powiem będzie dla ciebie bardzo ważne. Waszym ojcem jest bóg niebios, piorunów i burzy. 
Tak. Ten koleś lepiej wiedział kim jest mój ojciec niż ja... Wstałam, myśląc, że to wariat, jednak chwycił mnie za rękę.
-Posłuchaj mnie do końca, później możesz odejść - spojrzał na mnie błagalnie - Zrozum, chcę ci pomóc! 
Zostałam.

-Bogowie Greccy naprawdę istnieją i nie, nie zwariowałem. Ten potwór, który cię zaatakował to był piekielny ogar - żyją w Hadesie, ale nie są zbyt posłuszne panu tych ziem... Ale bogowie mogą ich przymusić do spełnienia ich poleceń. Kojarzysz mit o Heraklesie? 
-Nieślubny syn Zeusa, nękany przez Herę. Wykonał 12 prac, których nikt normalny nie pamięta...
-Ej, ja pamiętam! 
-Mówiłam "normalny". - uśmiechnęłam się słodko - A więc co z nim?
Wyłapał obelgę i spojrzał na mnie zaciskając zęby, jednak ciągnął dalej.
-Był prześladowany przez Herę, bo był nieślubnym dzieckiem Zeusa. A ty jesteś córką Gromowładnego. Nie wiem czemu, ale twój brat nie jest synem Zeusa, tylko jego wersji rzymskiej - Jupitera...
-Że co? - nie zrozumiałam.
Facet naprawdę musiał mieć nasrane we łbie, aby wymyślać takie kretyństwa... 
-Ech, jakby ci to wyjaśnić... Rzymianie i Grecy inaczej patrzyli na bogów. Mieli różny światopogląd, dlatego bogowie jednych i drugich, chociaż niby byli tymi samymi osobami, to mieli inne cechy. Wytworzyli w sobie takie jakby alter ego, drugą świadomość, a co za tym idzie i drugi byt. Tak więc ty jesteś córką Zeusa, a twój brat... Jason, tak? ...Jupitera. Co więcej, dzieci wielkich bogów - Zeusa, Posejdona i Hadesa są źle widziane przez innych - mają większe moce, ale ta moc może się obrócić przeciwko Olimpowi. Dlatego też ci bogowie złożyli przysięgę o nieposiadaniu potomstwa z ludzkimi kobietami. 
-Eeee, a ja?
Martin spojrzał na mnie znacząco.
-No to klops... -skrzywiłam się - Hera będzie chciała mnie zabić, bo jej mąż ją zdradził, bogowie będą chcieli mnie się pozbyć, bo mogę stanowić dla nich zagrożenie... Ktoś jeszcze? 
Sarkazm w moich słowach chyba mu umknął, bo przytaknął.
-Tak. Jesteś herosem - półbogiem, jak kto woli i wszystkie potwory, takie jak piekielne ogary, harpie, cyklopy czy inne będą próbowały cię zabić. 
No tak. Moje życie właśnie nabrało barw... 

Martin tłumaczył mi wszystko co powinnam wiedzieć. Opowiadał o bogach, o życiu herosów, o obozie w którym wszystkie dzieci półkrwi są bezpieczne, o tym, że herosi rzadko dożywają dwudziestki, o snach, które miewają, a które nie są zwykłymi majakami mózgu, tylko pokazują nam to, co się stanie w przyszłości, albo to, co dzieje się teraz, ale gdzieś indziej i co ma wpływ na nasze życie. To właśnie dzięki swoim snom wiedział, gdzie znaleźć mnie i Jasona. Dopiero teraz podziękowałam mu za uratowanie nam życia. Wtedy też zaczął opowiadać o sobie. 
Był synem Hefajstosa - boga ognia i rzemieślników. Sam skupiał się na kamerach, aparatach fotograficznych i elektronice, chociaż umiał wykuć miecz, czy zbroję. Dorabiał czasem jako dziennikarz i paparazzi, ale to raczej hobbystycznie. Nie miał dziewczyny, ani dzieci. Miał kiedyś młodszą siostrę, ale zginęła, zabita przez potwora. Przypominałam ją - według tego co mówił, dlatego postanowił nam pomóc. Wiedział, że jako dzieci pana niebios będziemy musieli stanąć przed większymi oczekiwaniami, ale i kłopotami niż inni herosi. 
Potem dał mi specjalny telefon - taki, którego potwory nie mogły namierzyć, a z którego mogłabym zadzwonić do niego, gdybym miała jakieś kłopoty. Tak w ogóle to wiecie, że potwory przyciągane są przez elektronikę? Telefony, laptopy tylko przyciągają je bliżej... Co one, łapią sygnał herosów jak wifi? A Martin pracował w elektronice - tak logicznie... No ale skoro umiał zagłuszyć to przyciąganie, to czemu nie? Dał mi też swój łańcuszek, zmieniający się w włócznię. Na moje pytanie, czym się  sam będzie bronił machnął ręką, twierdząc, że takich rzeczy ma na kopy - jego ojciec jest bogiem kowalstwa. Odprowadził mnie pod sam dom i  na odchodnym życzył powodzenia. 

-Mamo? To prawda, że moim ojcem jest Zeus?
Siedziałam na podłodze, otulona kocem i wpatrywałam się w kominek, a Beryl siedziała za mną i czesała mi włosy. Na moje pytanie zesztywniała a jej dłonie znieruchomiały.
-Skąd wie... - urwała - Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież Zeus to bóg, jak mógłby być czyimkolwiek ojcem? 
Odwróciłam się i spojrzałam jej w oczy. Wyglądała tak przekonująco - przecież była aktorką. Ale ten moment zawahania zdradził wszystko... To, co mówił Martin było prawdą.
Miałam przekichane. 
~Thalia

~Rejwen

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 3

Aż mi się miło zrobiło, jak daliście mi takie miłe komentarze :D Jesteście kochani :* A teraz aby nie przedłużać dam wam rozdział :D


Nie wiedziałam o czym bredził Martin. W sumie nie bardzo wtedy się tym przejęłam. Byłam na niego wściekła, że opisał mój głupi spacer z Jasonem w prasie, więc nie chciałam zbytnio mu ufać. Znów mógł zrobić ze mnie idiotkę a wtedy matka by mnie chyba zabiła. No a w każdym razie lekkiego życia bym nie miała. Tak więc po paru dniach zapomniałam o jego słowach i wróciłam do swojego życia.
Jason miał już ponad rok. A że Beryl znów zaczęła mieć swoje fazy to opieka nad nim spadała na mnie lub nianię. A właśnie, zapomniałam wam opowiedzieć o niani...
Wspominałam, że była dość nieprzyjemna w obyciu - nie lubiła ani mnie ani Jasona. Na początku ją olewałam i pozwalałam rządzić, podczas gdy ja robiłam swoje, jednak miarka się przebrała, gdy zobaczyłam, jak karmiła Jasona. W chwili gdy jak to małe dziecko bawił się i wypluł wszystko co miał w buzi, a ta nienormalna kobieta uderzyła go w twarz wparowałam do kuchni i wyrwałam jej miseczkę z jego kaszką. Odepchnęłam ją i zaczęłam uspokajać Jasona, który po uderzeniu rozpłakał się. Znienawidziłam wtedy tę kobietę... Jak mogła uderzyć roczne dziecko? Ona po prostu na mnie spojrzała, po czym wyszła bez słowa.
Od tego czasu miałyśmy wojnę. Skarżyła się matce, że jestem krnąbrna, nieposłuszna i niegrzeczna. Ja z kolei ciągle robiłam wszystko, aby jak najmniej czasu spędzała z Jasonem. W końcu zaczęłam jej robić na złość... Po kilku tygodniach dość żałosnych, ale skutecznych złośliwostek, typu wylewanie wody do łóżka, prucie ubrań, dolanie domestosa do kosmetyków zrezygnowała. Nie były to może jakieś szczególnie wymyślne metody, ale byłam wtedy dzieckiem. Dziś zrobiłabym to inaczej... Ale okazało się to skuteczne - nasza "kochana niania" odeszła, a Beryl stwierdziła, że we dwie sobie poradzimy i nie potrzebujemy nikogo do pomocy.
Nauczyłam się przewijać Jasona, kąpać go, karmić i wychodzić z nim na spacer. Wiedziałam lepiej od Beryl gdzie są jego rzeczy, o której je posiłki i w co go ubierać. To ja wstawałam w nocy gdy płakał, to ja karmiłam go i przewijałam, i to ja dbałam o niego bardziej niż rodzona matka. W sumie Beryl też się nim zajmowała. chociaż rzadko i niezbyt umiejętnie. Ale były też momenty lepsze i gorsze.

Uczyłam się właśnie, gdy ciszę przerwał krzyk. Płacz małego dziecka. Poderwałam się przerażona - to Beryl miała pilnować Jasona,  a skoro jak widać coś mu się stało takiego, że płakał, jakby go obdzierali ze skóry, to mamusia się chyba nie spisała... W korytarzu zderzyłam się z matką, która wybiegła z kuchni.
-Bogowie, tylko po herbatę poszłam - jęknęła
Do salonu wbiegłam pierwsza. Na podłodze przy biurku siedział Jason, trzymając w ręku zszywacz i płacząc przeraźliwie a po buzi ciekła mu krew. Jego górna warga miała w sobie zszywkę. Podbiegłam do niego i odebrałam mu zszywacz, a następnie przytuliłam. Potem kazałam Beryl go potrzymać a sama pobiegłam po apteczkę i pęsetę. Gdy udało nam się wspólnymi siłami wyciągnąć ten cholerny kawałek metalu i jakoś zdezynfekować ranę spojrzałyśmy na siebie.
- Trzeba będzie schować zszywacz, nożyczki i noże... - zaczęłam
- ...a także narzędzia do manicure, kosmetyki, chemię gospodarczą i kleje... - dopowiedziała
- Wszystko czym może się zatruć, zranić czy uszkodzić...
To był jeden z nielicznych momentów, gdy myślałyśmy podobnie. Wyprawa do Ikei zaowocowała wielkim przemeblowaniem domu - niebezpieczne rzeczy poszły na wyższe półki i do szczelnie zamkniętych pudełek, szafki zostały zabezpieczone, aby nie mógł się do nich dostać, a w dolnych partiach zostały tylko zabawki, czy rzeczy do których Jason nie mógł się dostać.
Inną sytuacją była jedna z wielu burz. Siedziałam na fotelu, skulona pod kocem, pijąc gorącą czekoladę i czytając książkę, a Beryl siedziała obok i trzymała Jasona na kolanach, nucąc coś cicho. W kominku(oczywiście również zabezpieczonym) trzaskał wesoło ogień, a na zewnątrz lało, jakby całe oceany zostały przepompowane nad nasz dom. Pioruny uderzały dookoła a dżwięki sprawiały, że co chwila Jason podskakiwał nerwowo i jego usta wyginały się w podkówkę, jakby miał się rozpłakać. Beryl przytuliła go.
-Nigdy nie bój się burzy, Jasonie - uśmiechnęła się do niego - To twój tata mówi ci, ze cię bardzo kocha. Was oboje...
Nie wiedziałam do końca co miała na myśli, jednak wspominałam ten czas przed narodzinami Jasona, gdy Jupiter był z nami i tworzyliśmy jedną, wielką rodzinę. Czy naprawdę nas kochał? Może i miała rację... Moze coś znaczyliśmy dla naszego ojca... 
Takich chwil, które można było wspominać z rozrzewnieniem po latach było naprawdę niewiele.

Pewnego dnia poszłam z Jasonem na spacer. I mógł być to nasz ostatni spacer w świecie żywych...
Najpierw poszliśmy nad jezioro, gdzie karmiłam z Jasonem kaczki. Trzymałam go, a on rzucał chleb do wody. Częściej trafiał na brzeg dookoła, ale nie przejmowałam się tym - jak pójdziemy, to kaczki wyjdą i zjedzą te okruchy, co nie wylądowały koło nich. Później wsadziłam go znów do wózka, chociaż jak to małe dziecko marudził, że woli sam iść. Ale udało mi się go jakoś przekonać i poszliśmy dalej. Plac zabaw, występy z okazji dni dziadków i wata cukrowa - naprawdę, dzień był piękny i wydawało się, że nic nie jest w stanie go zepsuć.
Wracaliśmy już do domu, ale główną drogą startował jakiś maraton, więc stwierdziłam, że pójdę na około, drogą mniej uczęszczaną i w tej części parku, która była dość osłonięta przed cudzym wzrokiem dzięki krzewom i drzewom. Nazbierałam trochę malin prosto z krzaczka i część nasypałam Jasonowi do kubeczka. Po chwili miał całą buzię czerwoną, tak samo jak palce. 

Śmiałam się właśnie do Jasona i śpiewałam mu piosenki dla dzieci, gdy z boku nagle poczułam pchnięcie i zarówno ja, jak i wózek potoczyliśmy się po trawie. Jason wypadł z wózka, lecz na szczęście kocyk, którym go przykryłam zamortyzował upadek. Ja natomiast uderzyłam w ławkę i poczułam jak po ręce spływa mi krew z rozerwanego starym, wystającym gwoździem ramienia. Spojrzałam w kierunku tego czegoś, co nas zaatakowało - Wyglądało jak pies, tylko wielkości konia. Czarna sierść i czerwone, krwiste oczy nie wróżyły mi za dobrze. A ostre kły, wyszczerzone w złowieszczym grymasie podkreślały mój niepewny los. "Jason!" - pomyślałam tylko i zaczęłam przejmować się jego losem, zamiast swoim. Muszę jakoś odciągnąć tego psa od mojego brata. A że Jason upadł bliżej tego stwora, to musiałam działać szybko. Podniosłam patyk, leżący obok mnie i rzuciłam nim w wilczura. Kijek odbił się od łba zwierzęcia, nie robiąc mu krzywdy, jednak skutecznie skupił jego uwagę na mnie. 
-No chodź tu, kundlu zapchlony - zawołałam, wycofując się tak, aby ten "pies" idąc w moim kierunku jak najbardziej oddalał się od Jasona - Zostaw nas w spokoju, albo tak ci skopię owłosiony zadek, że w życiu na nim nie usiądziesz! 
W sumie gadanie do kundla nie jest zbytnio inteligentne, jednak musiałam skupić na sobie jego uwagę. Rzuciłam kolejnym patykiem. Tym razem ogar złapał go w zęby a kijek pękł, jakby to nie było dla brytana żadnym problemem. Cofałam się, a gdy wilczur zaatakował szybko schowałam się za drzewem. Odwrócił się znów w moją stronę a ja wiedziałam, że drugi raz nie ucieknę. Cofnęłam się gdy popędził w moją stronę, jednak potknęłam się i wyłożyłam się jak długa na ziemi. Brytan był coraz bliżej i widziałam jego szczękę pełną przerażających kłów, jego czerwone ślepia, wpatrujące się we mnie wrogo, ostre pazury, rozrywające darń i agresję na pysku. Pogodziłam się ze śmiercią i liczyłam tylko na to, że jak potwór zabije mnie, to zostawi Jasona w spokoju i ktoś go znajdzie i zaniesie matce. 
W tym momencie znikąd pojawiła się jakaś postać w bluzie z kapturem, skrywającym twarz, zerwała z szyi łańcuszek i stanęła między mną a brytanem. W tym momencie łańcuszek zmienił się we włócznię a nieznajomy z okrzykiem na ustach wbił grot w samo serce potwora. Stwór zamiast upaść cały we krwi zamienił się w chmurę złotego pyłu a mężczyzna który mnie obronił obrócił się w moją stronę, zsuwając kaptur z głowy. 
-Mówiłem, że powinnaś uważać, Thalio - odezwał się z wyrzutem Martin.
~Thalia

~Rejwen



wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 2

No tak... znów miałam etap zawieszenia między rozdziałami XD Ale powracam do was i znów piszę :D 
Chcę podziękować za komentarze <3 Jesteście super :D 
Powinnam się powstrzymać  od dawania emotek co parę słów, co nie? :/ 
No ale zaczynamy :D 


W sumie przypisałam sobie za dużą dawkę świadomości... Miałam wtedy już osiem lat, ale nadal byłam dzieckiem. Nie do końca rozumiałam głębię problemu, ale fakt jest faktem... po początkowej niechęci pokochałam Jasona. Był moim małym braciszkiem, jedyną osobą jaką miałam. Ciężko było mnie, ośmiolatce zaopiekować się nim, ale się starałam. Raz omal nie doprowadziłam do tragedii, gdy wzięłam go na spacer w wózku. Wyszłam tylnymi drzwiami, aby uniknąć dziennikarzy. Nikt nie widział, że wychodzimy. Była już jesień - słońce jeszcze świeciło, ale temperatura spadała coraz niżej. Wiatr mroził ciało swoim zimnym powiewem, a ostatnie liście spadały na ziemię, już nie w kolorach czerwieni, czy złota, a zgniłego brązu. A ja wzięłam Jasona jak leżał w łóżeczku i tylko przykryłam go lekkim kocykiem. Chodziliśmy po parku a on z początku spał, lecz później zaczął płakać. Nie chciał jeść zimnego mleka, które mu dawałam, w pieluszce miał sucho, ale jego płacz był coraz głośniejszy. W końcu podszedł do nas jakiś mężczyzna i spytał, gdzie jest nasza mama. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że w domu, że sama wzięłam brata na spacer. Wtedy dopiero nieznajomy spojrzał na Jasona i zaczął krzyczeć...
- Bogowie, dziecko drogie!!! Coś ty narobiła - zdjął z siebie kurtkę i przykrył Jasona - On ma kilka miesięcy, a tyś go wzięła na spacer w samych śpioszkach i lekkim kocyku? Przecież jemu jest zimno! Może dostać zapalenia płuc! 
Nie wiedziałam o tym. Trudno oczekiwać fachowej wiedzy odnośnie wychowywania dziecka od ośmiolatki. Byłam przerażona i zaczęłam płakać. Tak, ja. Ani słowa! 
Nieznajomy spojrzał na mnie i kucnął.
-Już dobrze. Nic mu nie będzie. Jak masz na imię? 
-Thalia - wychlipałam
-Thalia? Córka Beryl Grace? - zabłysły mu oczy - Odprowadzę cię do matki, dobrze? Mieszkacie tu niedaleko, prawda? 
Kiwnęłam głową. Martin, bo tak miał na imię nieznajomy pocieszał mnie, że Jasonowi nic nie będzie. Odprowadził mnie pod drzwi, po czym powiedział naszej niani, która stanęła w drzwiach, przerażona naszym zniknięciem, aby ogrzała Jasona. Tak się stało, a nieznajomy opuścił nas. 

Na drugi dzień w prasie pojawił się długi artykuł o tym, jak córka znanej aktorki i celebrytki wyszła na spacer z młodszym dzieckiem, czym się nikt nie zainteresował. Matka wpadła w furię. O mojej eskapadzie nie wiedziała, bo była wcześniej zbyt pijana aby to wiedzieć, ale za to nadrobiła to na drugi dzień. Niania z miejsca została wyrzucona z pracy, po czym miała mnóstwo nieprzyjemności, a ja... 
Chwyciła mnie za ramię tak mocno, że siniaki miałam przez tydzień. Krzyczała i trzymała mnie jedną ręką, a drugą najpierw spoliczkowała, a później biła mnie na oślep. Oprócz wyzwisk i obelg w jej tyradzie znalazły się przekleństwa, skargi do bogów, a także szlochy i lamenty na wyrodną córkę. Po kilku minutach straciłam przytomność. 
Obudziłam się rano w łóżku, gdzie siedziała przy mnie i głaskała po głowie. 
-Widzę, że już wstałaś, kochanie - uśmiechnęła się, jakby wczorajsze zdarzenie nie miało miejsca - Choć, zrobiłam ci śniadanie. Potem może się pobawimy razem? Tak mało czasu ze sobą spędzamy... Nie musisz iść dziś do szkoły - jest taka brzydka pogoda, jeszcze się skarbie zaziębisz...
Kompletnie nie rozumiałam jej zachowania. Zresztą podejrzewam, że ona też nie. Jednego dnia piła i nie interesowała się niczym wokół, drugiego była kochającą matką a trzeciego biła i krzyczała. 
Gdy zniknęły mi siniaki zabrała mnie i Jasona do zoo. Uśmiechała się, wesoła i pokazywała, jak ubrać dziecko na spacer, co z sobą wziąć, jak go przewinąć czy nakarmić. Kupiła kilka bułek i po drodze karmiłyśmy kaczki. Zbyła dziennikarzy chcących wywiadu, ale dała się z nami sfotografować - pozowała wdzięczna i radosna, z promiennym uśmiechem na twarzy machając do nich. Jednym z paparazzich był Martin, który puścił do mnie oczko, między jednym zdjęciem a drugim. Ale gdy chciał mnie o coś zapytać, pod pretekstem wywiadu ze mną i mamą, Beryl zaśmiała się perliście i wymyślając wymówki na poczekaniu zgarnęła mnie ramieniem w stronę sklepu z zabawkami, skąd wyszłam obładowana masą rzeczy. Jason również dostał pełno zabawek. 

Dni mijały mi na próbach zrozumienia Beryl i jej "faz". Potrafiłam rozpoznać kiedy można do niej bezpiecznie podejść, a kiedy lepiej się nie zbliżać. Coraz więcej czasu spędzałam z Jasonem. Powoli zaczynał chodzić. Godzinami mogłam iść razem z nim, pomagając mu utrzymać równowagę i patrząc na uśmiech na dumnej twarzyczce z dwoma ząbkami. Nowa niania nie spuszczała z nas oka. Była surowa i nie przepadała za mną. Za Jasonem zresztą też. Ale potrafiłam ją oszukać i wykraść z bratem kilka chwil dla siebie. 
Mijały tygodnie. W szkole szło mi dobrze, lecz nie mogłam znaleźć przyjaciół. Dzieci uważały, że córka takiej aktorki jak moja matka jest jakąś elitą i bały się ze mną bawić. Ale póki miałam brata nie przeszkadzało mi to. Odkryłam w sobie pasję do rysowania - Ha, o tym pewnie nie wiedzieliście, co nie? Godzinami siedziałam z Jasonem, gdzie ja rysowałam a on gryzł kolejne ołówki i kredki. Z farb zrezygnowałam, gdy wycisnął sobie do ust tubkę z akrylami a ja musiałam mu płukać usta, aby nikt się nie zorientował. Nie połknął, na szczęście. Rysowałam laurki na każde święto, a ściany w pokoju miałam pełne księżniczek i kwiatów. 
Gdy Jason miał pierwsze urodziny Beryl zgodziła się udzielić wywiadu. Dziennikarzem, który do nas trafił był nie kto inny jak spotkany miesiące wcześniej Martin. Beryl chwaliła się dziećmi, mówiła jak nas kocha i jacy jesteśmy dla niej ważni. Chwaliła się moimi rysunkami a także ząbkami Jasona i tego, że powoli zaczyna mówić. Tak nawiasem jego pierwszym słowem była "Tala" a nie "mama". Matka pytania o ojca dzieci zbywała tylko słowami, że jest to jej wielka, życiowa miłość, której nie może ujawnić, bo on jest kimś bardzo ważnym. A ja nie wiedząc jeszcze co to znaczy takt palnęłam tylko "Narysowałam go!" i pochwaliłam się rysunkiem, na którym widać mężczyznę z brodą... w otoczeniu piorunów... Beryl zaśmiała się tylko i szybko schowała rysunek, zmieniając temat. Potem Martin umówił nas na sesję zdjęciową. Musiałam wbić się w sukienkę i uśmiechać, aż policzki mi zdrętwiały. A po skończonej rozmowie ja i mama odprowadzałyśmy go przez ogród, w chwili gdy zadzwonił telefon. Beryl z przepraszającym uśmiechem cofnęła się, aby odebrać, a ja i Martin stanęliśmy w ogrodzie. On rozejrzał się szybko po czym kucnął przede mną.
-Posłuchaj Thalio - zaczął bez wstępów - Po pierwsze przepraszam cię, że wtedy opisałem twój wybryk, ale musiałem. Ale jest coś ważniejszego. Wiem, czyją jesteś córką. Musisz uważać, bo już za jakiś czas możesz zostać zaatakowana. Tak samo twój brat. Dopiero dzisiaj się zorientowałem. Musisz na was bardzo uważać... Gniew Hery, czy też w jego wypadku Junony... Możecie być w niebezpieczeństwie... 
Później zerwał się, rozejrzał i poszedł w kierunku furtki.
-Do zobaczenia Thalio Grace.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten człowiek uratuje nam życie. 
~Thalia

~Rejwen


niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 1.

Prolog mój znajomy na privie skomentował tak:"O w pickę mamuta, długie to :D "  . Mam nadzieję, że was to nie zraziło, skoro jest więcej komentarzy niż bywało pod postami na moich poprzednich blogach i to o wiele dłuższymi *.* Ale do rzeczy, chodzi tu o rozdział a nie o moje wrażenia :D 




   Moim najwcześniejszym wspomnieniem jest pijana matka. Zaraz po moim urodzeniu ojciec – Zeus opuścił nas. Normalka – nie dość, że Hera pewnie mu jazgotała nad uchem to jeszcze po co tracić czas na odpowiedzialne wychowanie półboskiej córki? Moja rodzicielka załamała się. Ona chyba serio kochała króla burz i piorunów. Ale i tak właśnie pojawił się w naszej rodzinie – znikąd i nagle jak piorun. Po czym równie szybko zniknął. Matka załamała się. Mimo, że była gwiazdą filmową i miała setki fanów, to po pracy wracała i siadała do kieliszka. Nie miała dla mnie kompletnie czasu. Kolejne nianie sprawiały, że słowo "mama" stało się pustym wyrazem, bez jakichkolwiek uczuć. 
   Pamiętam sytuację, gdy stłukłam jej butelkę z winem. Czerwony alkohol rozlał się po białym dywanie, moja opiekunka rzuciła się sprzątać, a ja poczułam na twarzy ból, gdy uderzyła mnie otwartą dłonią. Potem nagle zaszlochała i objęła mnie, rozmazując na mojej bluzce swój tusz do rzęs i przepraszając mnie chaotycznie. A ja stałam przestraszona i nie wiedziałam, czym zawiniłam "mamie". Czasem zabierała mnie na plan filmowy, gdzie obcy ludzie traktowali mnie z większą empatią niż ona. A może tylko odgrywali swoją rolę?
  Beryl Grace może i była świetną aktorką, uwielbianą przez fanów, muzą wielu reżyserów. Może i każdą rolę, którą przyjmowała odgrywała rewelacyjnie, z wdziękiem i gracją i prawdziwym talentem. Jednak rolę matki schrzaniła zupełnie. W filmie o jej życiu każdy krytyk powiedziałby, że główna postać jest osobą kompletnie przegraną.
   Do czasu aż powrócił. Ale już nie jako Zeus a jako Jupiter. To pierwszy raz wtedy ujrzałam jego oczy. Szare niczym chmura burzowa. Matka kazała mi mówić do niego „tato”, chociaż nie wiedzieć czemu nie wydawało mi się to właściwe. Jednak byłam posłuszna i przez kilka miesięcy wszystko nagle się zmieniło. Beryl promieniała, jak Skłodowska pod koniec badań nad radioaktywnością. Wreszcie zaczęła się zachowywać jak normalna matka – szliśmy we trójkę na lody, do zoo, obserwowaliśmy burzę przez chłostane deszczem okno, siedząc w suchym mieszkaniu, pod ciepłymi kocami ogrzewani ciepłem ognia w kominku.
   Raz podsłuchałam ich rozmowę.
 – Przecież wiesz, że cię kocham…
 – Kochasz? Nigdy mnie nie zabrałeś na Olimp, nigdy nie pokazałeś swego świata, swego domu. Nie uczyniłeś mnie wielką!
 – Beryl, przecież wiesz…
 – Wiem, że co? Że masz żonę? To się z nią rozwiedź! Pokaż mi, że kochasz mnie i tylko mnie!
 – Beryl…
 – No właśnie… Mówisz mi piękne słówka, ale nic więcej. Mam córkę, która jest dla mnie brzemieniem, ale to twoje dziecko! Może powinnam się jej pozbyć… Stoi mi tylko na przeszkodzie… Co więcej dziennikarze pytają kim jest jej ojciec?! Co mam im powiedzieć?!? Lepiej byłoby abym cię nigdy nie spotkała…
 – Mam odejść? – spokojne pytanie zadane tonem jakby tylko na to liczył.
 – Nie! – nagły szloch przerwał potok wyrzutów.
 – Beryl, przecież wiesz…
 – Nie zostawiaj mnie – cichy szept i pociągnięcie nosem – jestem taka samotna. Nikt mnie nie kocha, nawet Thalia…
 – Syn cię pokocha
 – Syn? Jaki syn? Gdzie idziesz?
 – Muszę odejść. Przepraszam.
   Potem już były tylko krzyki, szlochy i sielanka się rozpadła. Nazajutrz, gdy wstałam rano do szkoły widziałam ją, w salonie. Leżała koło kanapy, butelki były poprzewracane wszędzie. Wino, whisky, gin. Wychodząc z domu i wsiadając do limuzyny zawożącej mnie co rano do prywatnej szkoły nie wiedziałam co znów zmieniło tą sytuację. Miałam cholerne siedem lat! A matkę tylko przez kilka tygodni…
   Później wcale nie ograniczała picia, mimo coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Tak. Jupiter, tak jak Zeus zrobił jej bachora. I znów się zmył, zaraz po tym, jak pochędożył. On się nigdy nie zmieni. Tłumy dziennikarzy stały pod domem, chcąc się dowiedzieć czegoś o ojcu dziecka. A ona siedziała, puszczając smętne piosenki, piła i płakała. Nauczyłam się nie wchodzić jej w drogę. Nie interesowała się mną wcale. Raz wróciła z wywiadówki krzycząc, że wstyd jej przynoszę. Krzyczała, wrzeszczała i machała rękami, a ja przestraszona pobiegłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Pobiegła, a raczej zatoczyła się za mną. Skuliłam się w kącie a ona stanęła nade mną i złapała pierwszą rzecz jaka była pod ręką – misia, którego dostałam od „taty” – Jupitera. Zaczęła okładać mnie tym misiem, a dzwoneczek jaki miał na szyi rozciął mi brew. Potem zaczęła płakać i upadła na kolana. Szlochając objęła mnie, a ja wyrwałam się i zabarykadowałam się w łazience. Znów w ataku wściekłości chciała się tam dostać, lecz jedynie wbiła sobie kawałki szkła w rękę, gdy rozbiła szybę w drzwiach. Karetka, pogotowie. Ja miałam dwa szwy, ona pięć. Dodatkowo zatrzymali ją, bo ciąża była zagrożona. Przez kilka tygodni nie mogła pić, palić ani wstawać z łóżka. Płakała. Narzekała. Jak  przychodziłam do szpitala obrzucała mnie obelgami, obwiniała o to, po czym przepraszała. I znów to samo. I znów. I znów.
   Wszystko zmieniło się, gdy urodził się dzieciak. Nie chciałam go. Nigdy nie czułam z nikim więzi – żadna niania nie została na tyle długo, abym mogła ją  polubić, a Beryl sama zabijała te szczątki uczuć, jakie mogłam do niej czuć. Darł się nocami w kołysce a ja próbowałam tego nie słyszeć. Zaciskałam mocno poduszkę na głowie, licząc, że odetnie mnie od tego małego potworka. Matka oczywiście nie reagowała. To niania, zatrudniona całodobowo wstawała przewinąć i nakarmić Jasona, bo tak dostał na imię. Tylko przy momencie nazywania go Beryl się nim zainteresowała. Jason, bo Jazon to jeden z herosów. Z kolei Thalia to była muza. Czy ja wyglądam jak muza? Siedząca na Parnasie i wśród zwojów? Grająca na lirze i towarzysząca Apollowi i Dionizosowi? Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta mitologiczna otoczka jest prawdziwa…
   Wtedy też płakał. Niania poszła na chwilę do sklepu gdy spał, a on się obudził i rozwrzeszczał.
 – Mamo, Jason płacze – nie wiedziałam co mam robić, ale nie było nikogo kto by się nim zajął. Mogłam iść tylko do Beryl.
   Cisza. Nie reagowała, siedząc tylko i gapiąc się w okno, mimo zasłoniętych żaluzji, a wokół stały butelki, mimo, że dopiero minęło południe.
 – Mamo, Jason płacze – powtórzyłam głośniej.
   Znów nic.
   Podeszłam bliżej i potrząsnęłam ją za ramie…
 – Mamo?
   Złapała butelkę i rzuciła nią o ścianę. Czerwony płyn rozprysnął się niczym plama krwi po jasnej tapecie. Wycofałam się.
   Podeszłam do łóżeczka Jasona. Płakał przejmująco. Przez sen ściągnął z siebie kocyk, który zrolował się wokół jego nóżek. Nie mogąc poruszać nóżkami, przy uchylonym oknie nie mógł sobie poradzić i było mu zimno. Zsiniał na twarzyczce, a jednocześnie zrobił się czerwony od płaczu, który był coraz cichszy i schrypnięty. Zrobiło mi się go żal. On tak jak ja nie miał nikogo. Wzięłam kocyk i otuliłam go, po czym podniosłam i wzięłam na ręce. Przytuliłam do siebie, a on się uspokoił. Spojrzał na mnie swoimi dużymi oczkami, nadal spuchniętymi od płaczu i pełnymi łez. Przestał płakać a na jego buzi pojawił się spokój.
 – Cichutko już, maluchu – odezwałam się kojąco – już nie jesteś sam. Masz mnie. Będę się tobą opiekować.
   Na bezzębnej buzi pojawił się uśmiech, jakby rozumiał, co do niego mówię.
~Thalia



~Rejwen